Dochodzenie jest prowadzone „w sprawie”, nikomu nie postawiono zarzutów. Rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Częstochowie prok. Piotr Wróblewski wyjaśnia, że postępowanie ciągle toczy się:
-Policji zlecono czynności polegające m. in. na ustaleniu w Szpitalu Powiatowym w Zawierciu i w Sanepidzie jakie osoby i kiedy pełniły obowiązki, jakie były i kiedy znane wyniki badań, testów na koronawirusa u tych lekarzy, jakie w czasie tych okoliczności lekarze wykonywali czynności.
Czynności w tej sprawie na zlecenie prokuratury prowadzi KPP w Zawierciu. Przypomnijmy w skrócie, o co chodzi.
Profesor z Zaolzia wrócił do Polski 29 marca do Zawiercia. Obowiązkowa była wtedy 14 dniowa kwarantanna dla osób powracających z zagranicy, lekarze nie byli z tej grupy wyłączeni. Ale profesor odbywał kwarantannę w pokoju lekarskim, który ma do wyłącznej dyspozycji. Nie siedział w nim zamknięty. Przebywał po całym oddziale, bloku operacyjnym, gdzie wykonywał zabiegi. W szpitalu miano go nawet kryć przed policjantami, którzy przyszli sprawdzić podejrzenia, a lekarz miał być w tym czasie przy stole operacyjnym. Inna z lekarek -to relacja pielęgniarek- miała do policjantów powiedzieć, że „profesor jest w toalecie, ale jeszcze mu zejdzie”. A w tym czasie operował- mówi pielęgniarka.
Sprawy profesora nie skomentował dyrektor szpitala Piotr Zachariasiewicz, co możemy o tyle zrozumieć, że jako dyrektor może być odpowiedzialny za takie zorganizowanie kwarantanny, w sposób rażący łamiące przepisy sanitarne.
Sprawa kierownika kardiologii to podobny przypadek, gdzie nonszalancja, nie trzymanie się reguł reżimu epidemicznego, mogła doprowadzić do tragedii. Lekarz -jak mówią świadkowie- już 12 maja czuł się źle, ale twierdził, że to „przeziębienie”. Już to daje do myślenia, gdyż przeziębiony pracownik nie powinien pracować i być dopuszczony do miejsca pracy. Dzień później okazało się, że kier. ortopedii ma dodatni wynik na Covid-19, trafił na oddział zakaźny. Ale zanim tam trafił dwukrotnie odwiedził blok operacyjny. Najpierw przed potwierdzonym wynikiem badań, ale również wtedy, gdy już było wiadomo, że jest zakażony. Choć powinien wtedy maksymalnie odizolować się od innych osób!
-Pan kierownik jak już wyzdrowiał, to zadzwonił na blok operacyjny spytać, czy kogoś zaraził. Na szczęście u żadnej z pielęgniarek z bloku od tego czasu nie wystąpiło zakażenie, po prostu pilnujemy się mocno. Doktor niby żartem powiedział wtedy, że „widocznie nie skaził mydła”. Zabrzmiało to arogancko. Nikogo z nas nie przeprosił.
Przełożeni mają do nas ciągle pretensje, że zużywamy za dużo środków ochrony, maseczek. Niech pan redaktor sobie wyobrazi, że maseczki są u nas jak druk ścisłego zarachowania. Trzeba wpisać na listę kto ile maseczek pobrał, na koniec dnia są liczone te zużyte maseczki. Paranoja -mówi jedna z pielęgniarek.
W szpitalu w Zawierciu od początku epidemii zaraziło się dziesiątki osób z personelu, dziesiątki pacjentów. Czy części tych zakażeń dało się uniknąć, gdyby przestrzegano procedur? Gdyby nie było „świętych krów”?
Napisz komentarz
Komentarze