Zawierciu wielka woda nie grozi. No chyba, że weźmiemy pod uwagę „wodę” lejącą się z ust lokalnych polityków, bo ci akurat potrafią zalewać nas nieustannie. A co gorsza, żaden worek z piaskiem tejże „wody” nie powstrzyma. Może dlatego kolejnym krokiem współczesnej ewolucji jest swoistego rodzaju dar niesłuchania – frazesy polityków wpadają w lewe ucho, przez chwilę, niczym tunelem, podróżują w czeluściach i zakamarkach głowy, aby z impetem wylecieć uchem prawym.
Wróćmy jednak do tej wody prawdziwej. Mokrej. Nieprzewidywalnej i złowrogiej. Iluż z nas w głębi ducha dziękowało, że nie mieszka w Głuchołazach albo Stroniu Śląskim? No tak z ręką na sercu? Niech każdy odpowie sobie, czy przez myśl nie przeszło wam, jakże niebywałe szczęście mamy, że nie musimy z niepokojem patrzeć na wodowskaz i drżeć, czy rzeka nie wpłynie na podwórko, do salonu i sypialni.
Mój znajomy, obserwując dramatyczne sceny w telewizji rzekł: co ich nie zabije, to ich wzmocni. Tą „prawdą ludową” wywołał między nami „małą Hiroszimę”, bo akurat ja – co do zasady – owo powiedzenie uważam za kompletnie bzdurne. Co nas nie zabije, to nas nie zabije. Po prostu. Wcale nie powiedziane, że musi nas wzmocnić. Zresztą tegoroczni powodzianie, są tego najlepszym przykładem. Czy ktoś, kto doświadczył już wielkiej wody w 1997 roku, teraz czuł się mocniejszy? Silniejszy? Spokojniejszy?
No nie sądzę. Myślę, że był tak samo zrozpaczony, wściekły i wk...ny. I każdemu, od kogo usłyszałby taki slogan, bez wahania dałby w mordę. Całkiem słusznie zresztą.
Drugie powiedzenie, którego nie akceptuję i z którym się całym sobą nie zgadzam brzmi: uczymy się na cudzych błędach. Guzik prawda. Nie uczymy się na nich wcale. Czasami – co najwyżej – przytaczamy je w anegdotach podczas spotkań z przyjaciółmi, bądź dla zabawy bądź w kategoriach przestrogi. No ale nie uczymy się na nich na pewno.
Bo niby jak mamy się uczyć na czymś, czego nie doświadczymy? Nie poczujemy bólu kolana jak z roweru spadnie nasz sąsiad. Ale jak sami zaliczymy spektakularną glebę to już będziemy wiedzieć i czuć, czym skutkuje jazda bez trzymanki.
Jeśli więc o błędy idzie, to uczymy się tylko na własnych, ale o błędach innych ludzi warto pamiętać. I tu nawiązanie do lokalnego podwórka i obecnie nam panującej Pani Prezydent, która – jeśli podpowiadający jej specjaliści odrobili lekcję – powinna wystrzegać się błędów poprzednika. Powinna, choć póki co wszystko wskazuje na to, że raczej zmierza w kierunku doświadczenia tych samych błędów na własnej skórze. Pożegnany przez suwerena Konarski nie miał szczęścia do ludzi z najbliższego otoczenia – sami klakierzy i lizusy, co ma uzasadnienie o tyle, że tylko takim mogły jakieś frukta z pańskiego stołu spaść. Dziś głosy dochodzące z zawierciańskiego magistratu świadczą o tym, że w najbliższym otoczeniu Pani Prezydent zgrzyta, towarzystwo dociera się wyjątkowo intensywnie i jest swoista walka o to, kto będzie miał najlepszy dostęp do prezydenckiego ucha. I to nie jest nic dziwnego, ani niezwykłego. Trudność tej sytuacji polega na tym, aby właściciel rzeczonego ucha – w tym wypadku Anna Nemś – nie straciła kontaktu z rzeczywistością.
Poprzednik do dziś rozciera siniaki po tym, jak się ponownie z tą rzeczywistością spotkał. I zamknął drzwi z drugiej strony zawierciańskiego urzędu.
Napisz komentarz
Komentarze