(powiat zawierciański) Od pierwszego września weszła w życie ustawa o bezpieczeństwie żywności i żywienia, której celem jest ograniczenie dostępu dzieci i młodzieży do produktów spożywczych zawierających podwyższoną ilość nasyconych kwasów tłuszczowych, soli i cukru. W szkołach podstawowych i gimnazjach w Zawierciu i okolicach widać już znaczące zmiany – niektóre sklepiki zamknięto, inne w pośpiechu wyprzedają ostatnie zapasy niedozwolonych artykułów. Czy wprowadzenie restrykcyjnych norm przyniesie w praktyce oczekiwane rezultaty – czyli wpłynie na nawyki żywieniowe dzieci i młodzieży?
Krok w dobrą stronę
- To, co zjadamy, przekłada się na nasze zdrowie, długość życia, kondycję fizyczną i psychiczną. Sama zasada, żeby dzieci jadły mniej soli i cukru w posiłkach i przekąskach jest więc dobra – mówi Tatiana Bania, dietetyczka i intendentka w Gimnazjum nr 3 w Zawierciu. W podobnym tonie – co do słuszności samego pomysłu ograniczenia dostępu dzieci i młodzieży do tzw. śmieciowego jedzenia – wypowiadają się także ci, których ustawa bezpośrednio dotyczy: dyrektorzy szkół w Zawierciu i Ogrodzieńcu, rodzice, uczniowie, a nawet właściciele sklepików.
- Obserwujemy już w najmłodszych klasach problemy z nadwagą i obniżoną sprawnością fizyczną – przyznaje Ewa Rudnicka, dyrektor Szkoły Podstawowej w Ogrodzieńcu i dodaje: – Żywienie dzieci i młodzieży to istotna sprawa i bardzo dobrze, że podniesiono ten problem.
Pani Anna, mama trzecioklasistki ze Szkoły Podstawowej nr 5 w Zawierciu, również dostrzega plusy nowych przepisów: - Moja córka ma na razie lekki problem z nadwagą, ale wiem, że jeśli teraz nie zareaguję, w przyszłości może mieć poważniejsze kłopoty ze zdrowiem. Muszę przyznać, że moje dziecko podjada głównie w domu, nie w szkole, ale cieszę się, że na przerwach nic nie będzie jej kusiło.
Sama idea zdrowego żywienia i edukacji w tym zakresie wydaje się słuszna także uczniom. - Mówi się: „jesteś tym, co jesz”… więc chyba powinniśmy dbać o własną dietę. I dobrze by było, żeby ktoś nam pokazał, jak jeść naprawdę zdrowo, bo, szczerze powiedziawszy, sam czasem nie wiem, czy coś jest zdrowe, czy tylko tak mi się wydaje – mówi Kamil, uczeń pierwszej klasy Gimnazjum nr 2 w Zawierciu.
Właściciele sklepików także nie wnoszą zastrzeżeń co do fundamentalnego założenia ustawy. - Jestem jak najbardziej za zdrowym żywieniem – deklaruje ekspedientka z Gimnazjum nr 3 w Zawierciu i wyjaśnia: – W moim sklepiku od dawna nie ma coli, chipsów, energy drinków… Jeśli były batony, to tylko zbożowe, ale, niestety, według ustawy są zbyt kaloryczne…
- Oczywiście, że mogłabym bez problemu zrezygnować ze sprzedaży chipsów i coli, rozumiem cel wprowadzonych przepisów – stwierdza sprzedawczyni z Gimnazjum w Ogrodzieńcu.
Położenie nacisku na zdrowe żywienie dzieci i młodzieży jest więc postrzegane przez wszystkich zainteresowanych jako krok w dobrą stronę – kontrowersje budzi jednak realizacja tej słusznej koncepcji.
Krajobraz po pierwszym września
Sklepiki szkolne są zamykane albo ich los jest bardzo niepewny. W Gimnazjum nr 2 w Zawierciu od września sklepik nie będzie prowadzony. Grzegorz Florczyk, dyrektor placówki, stwierdza, że właścicielom interes przestał się opłacać: - Dzieci, w moim przekonaniu, nie będą kupowały tego, co będzie oferowane, bo ustawa dopuszcza bardzo niewiele produktów. Jeśli dziecko je jogurt, to jest on zazwyczaj smakowy, a teraz można będzie kupić jedynie naturalny. I tu zachodzi proste pytanie: ile dzieci lubi taki jogurt, ilu będzie chętnych, by go kupić?
W Gimnazjum nr 3 ekspedientka pokazuje praktycznie puste półki: - To jest chyba koniec, bo co ja mam sprzedawać? Nie chodzi o to, że chciałabym mieć tutaj „śmieciowe jedzenie”, ale o to, że w tych przepisach praktycznie nic się nie mieści!
W Gimnazjum w Ogrodzieńcu sytuacja jest podobna. - Wyprzedaję to, co zostało, a potem nie mam pojęcia, co będzie. Nawet zwykłej drożdżówki nie wolno mieć w sklepiku, więc nie wiem, jak się utrzymam i czym będę handlować – mówi sprzedawczyni: – Tu chodzi też o ceny. Mogłabym kupić maszynkę do wyciskania soku ze świeżych owoców, ale kto przyjdzie do mnie po kubek czegoś takiego, w dodatku np. za cenę sześciu złotych? Nikogo na to nie stać – ani mnie, ani uczniów.
- Powoli pozbywam się towaru, który nie mieści się w nowych przepisach, i jeśli okaże się, że będę musiał dokładać do interesu, to po prostu go zamknę – stwierdza z kolei sprzedawca ze Szkoły Podstawowej w Ogrodzieńcu.
Losy sklepiku ważą się również w Szkole Podstawowej nr 5 w Zawierciu, gdzie ostateczna decyzja należy do Rady Rodziców. - Na razie sklepik jest zamknięty, a postanowienie o tym, czy w ogóle będzie otwierany, podejmiemy wspólnie z rodzicami – mówi dyrektor szkoły, Alina Reszka.
- Jeśli taki sklepik będzie prowadzony, to lista dostępnych tam produktów, oczywiście zgodnych z przepisami, będzie również zależała od ustaleń Rady Rodziców – dodaje wicedyrektor Urszula Kleszcz.
W Szkole Podstawowej nr 4 sklepik szkolny nie istnieje już od dawna – funkcjonował jedynie automat z przekąskami i napojami, który póki co jest nieczynny. Niedługo będzie można w nim kupić tylko zdrową żywność, np. chipsy zrobione z jabłek lub marchewki oraz niegazowaną wodę.
Czego nie ma w sklepiku, jest w plecaku
Około godziny 7:30 w sklepie spożywczym „Społem” w centrum Zawiercia można spotkać sporą kolejkę do kasy. Podobnie w „Żabce”, która znajduje się obok budynku Gimnazjum nr 3. Kto ustawia się w ogonku? Głównie gimnazjaliści, którzy kupują gazowane napoje, energy drinki, chipsy i drożdżówki na drugie śniadanie.
- Ze sklepiku szkolnego korzystam rzadko, ponieważ ceny są tam wyższe. Picie i drugie śniadanie kupuję po drodze do szkoły – mówi Ania, uczennica klasy 2f z Gimnazjum nr 3 w Zawierciu: – Większość moich kolegów i koleżanek postępuje podobnie, sklep jest niedaleko.
- Nic się raczej nie zmieni. Colę albo batonika można kupić wszędzie i każdy, kto ma na to ochotę, będzie przynosił takie jedzenie do szkoły – dodaje Weronika, uczennica tej samej klasy.
Jakiekolwiek kontrolowanie tego, co gimnazjalista je na drugie śniadanie, jest więc niezwykle trudne, co przyznają również rodzice. Tata Adama, ucznia drugiej klasy Gimnazjum nr 3 w Zawierciu, chętnie ograniczyłby przede wszystkim ilość energy drinków w diecie syna. Niestety, nie wierzy, że nowa ustawa wpłynie jakkolwiek na tę kwestię: - To są osoby w tym wieku, w którym dostaje się już kieszonkowe i można podejmować pewne proste decyzje. Nie mogę się ośmieszać i rewidować synowi plecaka, dlatego nosi tam to jedzenie, które wybierze. To ja decyduję, co zje w domu na obiad, ale kwestia drugiego śniadania – czyli drożdżówki popitej energy drinkiem – to już jego decyzja.
Okazuje się jednak, że problem z jedzeniem, które przynoszone jest do szkoły, dotyczy także młodszych dzieci – uczniów podstawówek.
- Dziś rano, wchodząc do szatni, zauważyłam już, że dzieci przyniosły napoje gazowane – mówi Ewa Pietryka, dyrektor Szkoły Podstawowej nr 4 w Zawierciu. - Nauczyciele w młodszych klasach jedzą z dziećmi drugie śniadanie i rozmawiają na temat zdrowego żywienia, ale odnośnie jedzenia przynoszonego z domu nie możemy wprowadzać żadnych zakazów i reżimu, bo skutek będzie odwrotny do zamierzonego. Nie chcemy, żeby rozkwitło nam w szkole podziemie batonikowe – żartuje pani dyrektor.
Rodzice, choć popierają w teorii zdrowe żywienie dzieci, mają zróżnicowane opinie odnośnie praktycznego wdrażania zasad i promowania dobrych nawyków. Batoniki i butelki coli w plecakach to często właśnie ich zasługa.
- Moja córka nie jest gruba, więc jeśli ma ochotę na coś słodkiego w szkole, to nie widzę problemu, żeby to miała przy sobie lub mogła kupić – mama dziewięcioletniej Kasi ze Szkoły Podstawowej nr 4. I pokazuje drugie śniadanie, które zapakowała dziecku: – Jest kanapka, którą robię sama. Z masłem, szynką, serem, czasem z pomidorem albo sałatą. Pieczywo jest białe, ale takie po prostu jemy w domu. Jest też batonik, no i dzisiaj cola, ale zazwyczaj daję Kasi do picia napój owocowy, niegazowany.
- Wszystko z umiarem – stwierdza z kolei ojciec Ani, trzecioklasistki z Ogrodzieńca: – Ważne, żeby dzieci nie przesadzały ze słodyczami, a nie żeby tych artykułów w ogóle nie było. Bywa, że dawałem córce pieniądze na drugie śniadanie i wiedziałem, że kupi sobie bułkę drożdżówkę i mocno słodzony napój, a nie grahamkę i wodę niegazowaną. Każde dziecko jest zresztą inne i czego innego potrzebuje. Bywa, że czekolada też jest potrzebna. No, może chipsy wyrzuciłbym zupełnie.
Restrykcyjnie, ale nieskutecznie?
Dyrektorzy szkół w Zawierciu i Ogrodzieńcu twierdzą zgodnie, że pozytywne zmiany w nawykach żywieniowych dzieci i młodzieży są możliwe jedynie wówczas, jeśli działania w tym kierunku będą wieloaspektowe i prowadzone przy współpracy z rodzicami.
- Dyskusja na temat żywienia powinna być dużo szersza i nie może ograniczać się tylko do stołówek i sklepików szkolnych – mówi Grzegorz Florczyk.
- Problem leży zdecydowanie po stronie rodziców – komentuje sprawę Ewa Rudnicka: – W Szkole Podstawowej w Ogrodzieńcu od dawna prowadzone są działania, by przyzwyczaić dzieci do zdrowej żywności. Systematyczne i konsekwentne wprowadzanie zasad przynosi efekty i u nas zdecydowanie to widać, choćby na przykładzie akcji „Szklanka mleka”. Początki zawsze są jednak trudne, bo nawyki żywieniowe wynosi się z domu.
Pani dyrektor wspomina np. pierwsze próby przyzwyczajenia dzieci do jedzenia warzyw na stołówce: - Powoli nakłanialiśmy uczniów, żeby chociaż spróbowali, jak dana rzecz smakuje. To trwało, ale teraz widzę, że chrupią rzodkiewkę, którą dostają!
Wprowadzanie wszystkich norm przewidzianych w nowej ustawie Ewa Rudnicka również postrzega jako proces: - Będziemy na stołówce słodzić coraz mniej, solić coraz mniej. Taka zmiana nie może być radykalna, z dnia na dzień. Podobnie w naszym sklepiku – niezdrowe produkty będą znikać stopniowo.
W Szkole Podstawowej nr 4 w Zawierciu promowanie zdrowego żywienia jest ideą, która pojawiła się niezależnie od ustawy. - Rozmawiamy z rodzicami i z dziećmi. Staramy się, żeby była to cała kampania, ale rodzice i szkoła muszą stać po tej samej stronie – mówi Ewa Pietryka.
Jacek Bożek, dyrektor Gimnazjum nr 3, od roku prowadził działania w kierunku usunięcia ze szkoły najbardziej szkodliwych produktów. - Wyrugowaliśmy już dawno chipsy i colę ze sklepiku; to nie jest nowość. Na stołówce podajemy posiłki z mniejszą ilością cukru i soli – niestety, od razu spadło zainteresowanie obiadami. Żeby wprowadzić z dobrym efektem zdrową żywność do szkół, potrzebny jest jakiś wspólny front z rodzicami. A tego, jak widać, brakuje – wyjaśnia J. Bożek.
Mirosława Skwarek, dyrektor Gimnazjum w Ogrodzieńcu, choć popiera usuwanie „śmieciowego jedzenia” z placówek oświaty i z diety uczniów, widzi pewne słabe punkty jeśli chodzi o skuteczność realizowania założeń ustawy: - Przepisy są zbyt restrykcyjne i taka forma walki nie ma sensu. Należałoby unikać tej żywności, która jest najbardziej szkodliwa – czyli napojów gazowanych i energetyzujących, jedzenia typu fast food, chipsów. Tymczasem „śmieciowym jedzeniem” okazała się drożdżówka. Ustawa w takiej formie doprowadzi do zamknięcia sklepików, ale nie usunie niezdrowego jedzenia ze szkoły, bo będzie ono przynoszone z zewnątrz.
Już teraz widać, że młodzież wymyka się po ulubione przekąski i napoje poza teren szkoły – gimnazjalistów można spotkać w sklepach podczas długiej przerwy.
- Lubię napoje gazowane i energetyzujące, smakują mi i będę je kupować – mówi jeden z uczniów ogrodzienieckiego gimnazjum: – Wychodzenie poza teren szkoły jest surowo zabronione, ale pewnie będziemy to robić.
Na pytanie, czy nie mógłby zrezygnować z coca-coli na rzecz herbaty słodzonej miodem lub pysznego, świeżego soku z owoców, odpowiada zdecydowanie: - Coca-coli nic nie zastąpi!
Natalia Stencel
Napisz komentarz
Komentarze