(powiat zawierciański) 50 zł podwyżki – tyle ratownicy pracujący na co dzień w stacji Pogotowia Ratunkowego w Zawierciu dostali… 8 lat temu. Od tamtej pory w żaden sposób nie odczuli, że ich praca jest doceniana. Podobnie jest w całej Polsce. Dziś w czarnych koszulkach jeżdżą oplakatowanymi karetkami. Przed stacją pogotowia od 24 maja wisi czarny baner z napisem „PROTEST RATOWNIKÓW MEDYCZNYCH”. Protestują po cichu, bo w zasadzie tylko w taki sposób swoje niezadowolenie z zarobków mogą wyrazić ratownicy medyczni. Nie mogą przecież odejść od stanowisk pracy czy urządzić strajku włoskiego, bo w tym zawodzie liczy się każda sekunda. Każda sekunda może bowiem dzielić człowieka od śmierci. Kto, jeśli by ich zabrakło, w przypadku wypadku czy nagłej choroby przyszedłby nam z pomocą?
Gdyby nie nagłośnienie medialne pewnie nikt nie zauważyłby, że strajkują. Strajkują bowiem po cichu nosząc czarne koszulki i plakietki. Jednostka Pogotowia Ratunkowego w Zawierciu od maja opatrzona jest czarnym – trochę złowieszczym – banerem. Na drzwiach Szpitalnego Oddziału Ratunkowego także ratownicy wywiesili kartkę informującą o akcji protestacyjnej. Podobnie jest w całej Polsce. Organizatorzy zapowiadają, że jeśli ich działania nie przyniosą skutku, wizerunkowa forma strajku przerodzi się w strajk głodowy, czy składanie wypowiedzeń. Choć 25 kwietnia wiceminister zdrowia Marek Tombarkiewicz spotkał się z przedstawicielami organizacji ratowników medycznych, do porozumienia nie doszło. Propozycja: 800 zł podwyżki: 400 zł od 1 lipca 2017 r. i 400 od lipca 2018 r. nie zadowoliła ratowników, którzy wprost mówią, że chcą być z pielęgniarkami traktowani jak równorzędny zawód w karetce. Ich zdaniem to skandal, że za tę samą pracę otrzymują dużo mniejsze wynagrodzenie niż pielęgniarki. 10 maja w Poznaniu zebrał się Komitet Protestacyjny Ratowników Medycznych.
- 10 maja odbyło się w Poznaniu posiedzenie Komitetu Protestacyjnego Ratowników Medycznych (aktualnie 20 związków zawodowych), na które zaproszono przedstawicieli rządu w celu negocjacji podwyżek płac ratowników medycznych na wzór podwyżek przyznanych pielęgniarkom w 2015 roku. Ratownicy medyczni mieliby od zaraz otrzymywać dodatek taki jaki pielęgniarki w wysokości 800 zł brutto (ok. 460 zł netto), od września br. 1200 zł brutto (ok. 700 zł netto), a od września 2018 r. 1600 zł brutto (ok. 930 zł netto) na etat przeliczeniowy. KPRM domaga się równego traktowania w zatrudnieniu ratowników medycznych i pielęgniarek i wypłacania im takiego samego dodatku. Dodatek ten, tak jak w przypadku pielęgniarek miałby dotyczyć wszystkich ratowników medycznych bez względu na formę zatrudnienia w podmiotach leczniczych, również u tzw. podwykonawców – czytamy w oświadczeniu Komitetu Protestacyjnego Ratowników Medycznych z 15 maja.
Mateusz Komza, dyrektor Departamentu Spraw Obronnych, Zarządzania Kryzysowego, Ratownictwa Medycznego i Ochrony Informacji Niejawnych, który spotkał się wówczas z ratownikami, podtrzymał jedynie wcześniejszą ofertę.
- Wobec takiej propozycji Ministerstwa Zdrowia KPRM ogłosił rozpoczęcie ogólnopolskiej akcji protestacyjnej – czytamy w oświadczeniu.
8 LAT BEZ PODWYŻEK
Od 24 maja ratownicy jeżdżą w czarnych koszulkach opatrzonych emblematami. Na karetkach także umieszczono plakaty i banery informujące o proteście.
– Protestujemy przeciwko niskiemu wynagrodzeniu. Nie wymagamy cudów, ale chcemy chociaż zrównania z zarobkami pielęgniarek. Wykonujemy tę samą pracę, na tym samym stanowisku. Nawet przepisy mówią, że powinniśmy tyle samo zarabiać, a między nami są różnice – mówi Leszek Broda, ratownik z Pogotowia Ratunkowego w Zawierciu.
Osoby bez długiego stażu pracy, które nie biorą dyżurów nocnych i świątecznych dostaną na rękę jednak niewiele ponad najniższą krajową. Z tego powodu większość pracuje w innych stacjach lub na SOR-ze.
Krzysztof Guzik, który w pogotowiu jako ratownik medyczny pracuje od 1996 roku, otwarcie przyznaje, że to jeden z najtrudniejszych i najbardziej niedocenianych zawodów.
– 8 lat nie mamy żadnych podwyżek, wszystko idzie w górę, a my jesteśmy na tym najniższym szczeblu – mówi K. Guzik.
- Tak. Ostatnia podwyżka była 8 lat temu. Dali nam wtedy 50 zł – potwierdza inny ratownik, Paweł Wilcząb.
Brak godziwej pensji to nie jedyny mankament tego zawodu. Dużym problemem, szczególnie dla osób z wieloletnim stażem pracy, są obciążenia, z jakimi muszą się zmagać każdego dnia. Oprócz ciężaru psychicznego, jest jeszcze ten fizyczny.
- Młodzi może mogą gdzieś dorobić, ale ratownicy z takim stażem pracy jak ja, mają liczne kontuzje kręgosłupa. Jest to zawód wymagający psychicznie i fizycznie. W ciągu dyżuru wyjeżdżamy około 5, 6 razy. W naszym mieście tylko parę jest bloków, które mają windy, reszta to bloki 4 piętrowe. Sprzętu nam dokładają. Plecak waży 25 kg, respirator też około 20 kg. Są zespoły 2-osobowe, które oprócz sprzętu muszą do karetki przetransportować także pacjenta. Społeczeństwo się starzeje, pracy z roku na rok jest coraz więcej. Nie ma kto pomóc. Bardzo mało jest młodych osób. To ciężka praca za marne pieniądze. Jak młodzi trochę popracują, to szukają czegoś innego lub wyjeżdżają na zachód. Tam praca ratownika jest doceniana, a w Polsce ludzie są roszczeniowi, nie chcą z nami współpracować. Ludzie oglądają seriale medyczne, a tam wszystko wygląda inaczej niż w rzeczywistości. Wszędzie trzeba czekać na przyjęcie i badania – dodaje K. Guzik.
Jak przyznają ratownicy, ludzie czasem nadużywają ich pomocy, a traktowanie karetki jak taksówki jest na porządku dziennym.
- Często jesteśmy wzywani do osób przewlekle chorych. Wiedzą, że zniesiemy, zawieziemy do szpitala i potem pacjenta odwiezie szpitalna karetka. To nie tak powinno wyglądać. To jest wykorzystywanie. My takie rzeczy widzimy i to się wszystko odbywa kosztem naszych pleców. Wychodzi na to, że ratownicy mają wyższe wykształcenie do noszenia. Zamawiają sobie nas jak catering – złoszczą się ratownicy.
- Miało być pięknie. Obiecywano nam, że jak lekarze nie będą jeździć, to dostaniemy lepsze pieniądze, a jak się skończyło? Dostaliśmy wtedy po 50 zł podwyżki za odejście lekarza i jesteśmy tanią siłą roboczą – skarży się załoga z pogotowia.
- Nie mamy ani dodatkowego urlopu, tak jak w straży, ani żadnych dodatków. Gdybyśmy nie pracowali w niedziele i w nocy, to nie wiem czy bym 1500 zł zarobił. My jeszcze jesteśmy odpowiedzialni za sprzęt, choć jedziemy na ratunek ludziom. Jak obetrę samochód, to mogę zapomnieć o premii. To jest dodatkowe obciążenie – dodaje jeden z kierowców – ratowników.
Dlaczego, choć są niezadowoleni z zarobków, nie poszukają innej, lepiej płatnej pracy? Jedni mówią, że nadal mają nadzieję na poprawę, inni boją się, że jak odejdą, to nie dość że będą schorowani, to nie będą mieli za co żyć.
- Ja też idę prywatnie do lekarza, muszę zapłacić 300 zł, bo są długie kolejki. Okulary muszę mieć dwuogniskowe za 1300 zł - to jest ponad połowa mojej pensji. My nie mamy żadnych przywilejów. Mój lekarz powiedział, że powinienem iść na rentę. Ale co ja zrobię, jak pójdę na pół roku, a później mi rentę zabiorą? Gdzie wrócę? - pyta pan Krzysztof.
NASZA PRACA NICZYM NIE RÓŻNI SIĘ OD PRACY PIELĘGNIAREK
Jak podkreślają ratownicy, ich zarobki od pielęgniarek różnią się diametralnie, choć wykształcenie i praca są na tym samym poziomie.
- Pielęgniarki mają dodatkowo finansowane szkolenia z Izby (Izba Pielęgniarek i Położnych – przyp. red.), my musimy wszystko sami finansować, chyba że zakład w przypływie dobroci nam czasem coś sfinansuje – skarżą się protestujący.
- My szkolenia musimy pokrywać z własnych pieniędzy, które musimy zabrać z budżetu rodzinnego – dodaje K. Guzik.
W Zawierciu pracuje kilkunastu ratowników. Wszyscy protestują. Od 24 maja noszą czarne koszulki, plakietki, a na karetkach można zobaczyć plakaty czy magnesy informujące o proteście.
– Walczymy o podwyżki. Poza tym nie mamy na co narzekać. Wszystko jest, sprzęt, warunki pracy są dobre. Wykonujemy tę samą pracę co pielęgniarki przy niższym uposażeniu. To nas bulwersuje! My jako ratownicy medyczni, pogotowie ratunkowe nie możemy protestować czynnie. Możemy się obanerować, oflagować. Długo nie robiliśmy nic. Na razie się oplakatowaliśmy, ale możemy także zrobić strajk włoski, czyli robić wszystko wolniej. To nie my nie mamy serca, tylko nasza dyrekcja nie ma, jeśli tyle lat nie mamy podwyżek – mówi zbulwersowany Janusz Kostka, który na co dzień także pracuje w zawierciańskim pogotowiu.
KOPANI, BICI, A CZASEM OPLUCI
Gdy zapytaliśmy, czy zdarzały się sytuacje niebezpieczne, usłyszeliśmy śmiech.
- Proszę pani! Od piątku do niedzieli. Ludzie różnie reagują na alkohol, czy alkohol połączony z dopalaczami. Ja miałem już kilka takich sytuacji, że w twarz dostałem. Przecież nie pójdę się sądzić. To jest na porządku dziennym – opowiada Krzysztof Guzik.
- Około 30 lat pracuję w zawodzie. Często jedziemy do osób w stanie nietrzeźwym lub po narkotykach lub dopalaczach. Takie osoby są nieobliczalne. Wtedy często się posiłkujemy policją. W naszej stacji były pobicia. Chcieliśmy, żeby przy transporcie agresywnej osoby policjant był na pokładzie karetki, ale to też spotyka się z niechęcią, bo oni mają odrębne przepisy - dodaje Leszek Broda.
- Po kilku latach człowiek się wypala. Pracuję tu od 1996 roku i gdybym miał wybierać ponownie, to w życiu bym nie został ratownikiem – wyznaje K. Guzik.
Justyna Banach-Jasiewicz
Napisz komentarz
Komentarze