(Zawiercie) Prawdziwy prym wiedzie uliczny handel w Zawierciu. Największy problem z nieuczciwą konkurencją mają sprzedawcy z targowiska „Żabki”, którzy sami słono płacą za wynajem kilkumetrowych kontenerów. Jak się okazuje, na dziki handel nie mają wpływu nawet Strażnicy Miejscy, którzy nie nałożyli w tym rejonie ani jednego mandatu!
- Piszemy pisma do Zarządu, do Urzędu Miasta, ale nic się z tym nie dzieje. Nam cały czas jest ponoszony czynsz, coraz więcej jest pustych lokali na ryneczku, a przed ryneczkiem handel kwitnie. Urząd Miasta nic z tym nie robi. Straż Miejska często pojawia się na terenie targowiska, ale nawet nie kontroluje tych osób – mówi ze smutkiem pani Grażyna.
W sprawie usunięcia i ukarania nieuczciwej konkurencji zebrano już ponad 60 podpisów, które przedłożono w Urzędzie Miejskim.
- Sprawą interwencji sprzedawców z targowiska na „Żabkach” zajmowała się Straż Miejska. Kupcy otrzymali pisemną odpowiedź, w której zostali poinformowani, że osoby handlujące poza terenem ryneczku, a należącym do miasta, są zobowiązane do zawarcia umowy na dzierżawę terenu i uiszczania opłaty. Dodatkowo zobowiązani są do wniesienia opłaty targowej za każdy dzień prowadzonego handlu. W przypadku sprzedawców oferujących swoje towary na terenach prywatnych pobierana jest opłata targowa. W tym samym piśmie sprzedawcy poproszeni zostali o zgłaszanie do Straży Miejskiej osób prowadzących handel, a które w ich ocenie nie spełniają powyższych wymagań – informuje Łukasz Czop z Urzędu Miejskiego.
Sprzedawcy interweniują co kilka dni, jednak jak twierdzą bezskutecznie.
– Straż miejska zapytała tylko tej pani czy ma dokumenty, ona powiedziała, że nie, a oni odjechali. To jest cała interwencja – dodaje kobieta sprzedająca na ryneczku.
Na pytanie: czy Straż Miejska nałożyła już jakieś mandaty na osoby handlujące poza wyznaczonymi strefami otrzymaliśmy odpowiedź, że żaden mandat nie został przez Straż Miejską nałożony. Dlaczego?
- Ponieważ Straż Miejska nie ma podstaw prawnych do ich nakładania – odpowiada Czop.
Po co więc Urząd zaleca zgłaszanie takich sytuacji skoro Straż nie ma odpowiednich uprawnień? Właściwie nie wiadomo.
- Jak ja jadę na rynek to musze mieć cały komplet papierów, bo albo zapłacę mandat, albo zabraliby mi towar, albo po prostu musiałabym się spakować i opuścić miejsce targowe. A tu ktoś przyjedzie i nic mu nie grozi. Wiele razy jak dzwoniliśmy to nawet nikt nie przyjechał. Dzięki temu dziki handel kwitnie – oburza się pani Grażyna.
Budki bez prądu, w większości także bez bieżącej wody są dość drogie. Coraz częściej zdarza się, że osoby, które handlują od początku istnienia ryneczku, z powodu nieuczciwej konkurencji muszą zrezygnować z prowadzenia działalności.
- My musimy płacić grube pieniądze. Uhandlować 1500 zł czy 2000 zł na miesiąc, by móc opłacić czynsz za kontener jest naprawdę trudno. Już nie mówię, że trzeba pojechać po towar, opłacić ZUS, nie stać nas na opłaty, bo są zbyt wysokie i jeszcze ta niezdrowa konkurencja. Jak mamy zarobić na chleb? – pytają zrozpaczeni kupcy.
Drugą stroną medalu są osoby starsze, często ubogie, które sprzedają wyhodowane w przydomowym ogródku sadzonki czy warzywa i w ten sposób dorabiają do skromnej emerytury. Są jednak przypadki, gdy przy targowisku ustawiają swoje stragany obwoźni kupcy, którzy sprzedają towar „za grosze”.
- Nie wiadomo skąd oni biorą ten towar. Sprzedają koce po 15 zł, a nawet w hurcie on jest droższy – mówi właścicielka sklepu na ryneczku.
Według sprzedawców dobrym rozwiązaniem byłoby podjęcie stosownej uchwały, która pozwoliłaby na skuteczną eliminację handlu na dziko.
- Prezydent Ryszard Mach podkreśla, że ta kwestia jest bardzo delikatna i wymaga wykreowania takiego rozwiązania, które będzie satysfakcjonowało wszystkich kupców, a przede wszystkim będzie korzystne dla miasta i jego mieszkańców. Jeśli kupcy z targowiska „Żabki” są zdania, że podjęcie stosownej uchwały przez Radę Miejską jest konieczne, to mogą skorzystać z przysługujących mieszkańcom miasta praw i wystąpić z inicjatywą uchwałodawczą. – odpowiada Czop.
NIEMOC CZY NIEUDOLNOŚĆ?
Straż miejska została teoretycznie do walki z handlarzami wyposażona w wiele narzędzi: art. 90 kodeksu wykroczeń – utrudnianie ruchu na drodze publicznej lub w strefie zamieszkania; art. 60 k.w. – prowadzenie niezarejestrowanej działalności – grzywna w tych przypadkach może wynieść nawet 5 tys. złotych. Jednak strażnicy stosują zazwyczaj (jeśli już) art. 54, zachowanie się w miejscach publicznych - grzywna do 500 zł lub nagana.
Strażnicy nie mogą, bez uprzedniej uchwały radnych, nielegalnie handlującym zatrzymywać towarów na poczet grożących im grzywien.
Większą władzą dysponują radni, którzy w interesie bezpieczeństwa i porządku mogą wydawać wiążące przepisy porządkowe. W Zakopanem radni przygotowują specjalną uchwałę zakazującą handlu okrężnego, obwoźnego i obnośnego na Krupówkach. Kto go będzie prowadził, może być ukarany grzywną w wysokości do 5 tys. zł ale pod warunkiem, że taki wyrok wyda sąd. Tyle, że nie ma możliwości zabrania towaru, jego konfiskaty czy zabezpieczenia w poczet postępowania sądowego. Taki pomysł pojawił się w ubiegłym roku, w związku z projektem nowelizacji kodeksu wykroczeń. Projekt zakładał między innymi możliwość przepadku sprzedawanego towaru za prowadzenie nielegalnego handlu w miejscach niedozwolonych. Został jednak odrzucony w pierwszym czytaniu przez PiS, PSL i SLD, co poseł PO, Adam Szejnfeld skomentował, jako „działanie lobby pietruszkowego”. Wykorzystali to między innymi tzw. „Pudlarze” z Łodzi, handlujący nielegalnie w centrum miasta prosto z kartonowych pudełek. Złożyli do łódzkiego urzędu miasta wniosek, w którym twierdzą, że rekwirowanie towarów osobom handlującym na chodnikach, jest niezgodne z prawem. Była to ich odpowiedź na zdecydowaną postawę miasta w roku 2010: łódzcy urzędnicy, w asyście strażników miejskich zaczęli wówczas rekwirować asortyment sprzedawców, którzy bez odpowiedniego zezwolenia ustawili się na należącym do miasta pasie drogowym. Jak argumentowali urzędnicy, działanie to było zgodne z przepisami kodeksu cywilnego. Towar zabrać można, jeśli jest podrobiony. Tomasz Koryzma, radca prawny w kancelarii Baker & McKenzie twierdzi, że jeśli towary są podrobione, może zarekwirować je także Policja na wniosek właściciela znaku towarowego: - Sprzedaż towarów opatrzonych podrobionymi znakami towarowymi jest przestępstwem, co wynika z art. 305 prawa własności przemysłowej. W razie podejrzenia handlu podróbkami strażnicy miejscy mogą zawiadomić o sprawie Policję, aby przeciwdziałać takiemu procederowi. Ta po skontaktowaniu się z właścicielem praw do znaków i na jego wniosek może wszcząć postępowanie i zająć podróbki. Warto jednak podkreślić, że w razie skazania za takie przestępstwo sądy mogą, oprócz kary dla sprawcy (którą może być nawet pozbawienie wolności), orzec również przepadek materiałów i narzędzi pochodzących z przestępstwa, a jeśli dla sprawcy handel podróbkami jest stałym źródłem dochodu – muszą orzec o ich przepadku – mówi. W praktyce takie działania zdarzają się jednak sporadycznie.
USTAWA UREGULUJE HANDEL?
Jak argumentują twórcy odrzuconych przez Sejm przepisów, uliczny handel ma wiele negatywnych skutków. Sprzedawcy mogą bowiem zagrażać bezpieczeństwu na drogach oraz środowisku. Towary, które oferują sprzedawcy, często są niewiadomego pochodzenia, mogą naruszać polskie normy sanitarne, normy bezpieczeństwa oraz przepisy porządkowe. Uliczni handlarze nie uiszczają również opłaty targowej, którą muszą płacić ci, którzy sprzedają w miejscach do tego wyznaczonych. Z tym problemem rok temu poradzili sobie urzędnicy w Gdańsku i Warszawie, wprowadzając opłatę targową dla sprzedających w miejscach do handlu niewyznaczonych – 400 zł.
Z problemem dzikiego handlu próbuje walczyć komendant Straży Miejskiej w sąsiednim Myszkowie, ale jak przyznaje, często handlarze są dobrze przygotowani: -Obecnie, wśród skontrolowanych przez nas sprzedających, wszyscy mieli zezwolenie na handel, więc nie mogliśmy ich ukarać. A zakłócanie ruchu publicznego czy naruszanie zasad bezpieczeństwa ciężko udowodnić –mówi kom. Sławomir Pabiasz, w przeszłości policjant zajmujący się przestępstwami gospodarczymi.
BRAK „STREF HANDLU”
Zawiercie ma wyznaczone targowiska, gdzie tradycyjnie odbywa się handel. Ale nie ma wyznaczonej „strefy handlu” lub miejsc do handlowania. W praktyce oznacza to, że skoro nie wiadomo, gdzie wolno handlować (miasto tego nie określiło), to wolno wszędzie. Choć teoretycznie z poszanowaniem innych przepisów Uchwała Rady Miasta Zawiercia o wyznaczeniu strefy handlu stworzyłaby nowy stan prawny: poza strefą handel byłby zabroniony i karany mandatem. Straż Miejska miałaby narzędzia do egzekucji prawa. Czy obecnie Straż Miejska jest bezradna? Też nie. Mogą sprawdzać, czy handlujący ma zarejestrowaną działalność gospodarczą, można kontrolować i ew. karać za nielegalne zajęcie pasa drogowego. Można wiele, trzeba tylko chcieć. Bez próby rozwiązywania tych z pewnością trudnych problemów powinniśmy zmienić nazwę ze Straży Miejskiej, na Straż Parkingową.
Justyna Banach
Marcin Bareła
Napisz komentarz
Komentarze