(Zawiercie) Mieszkańcy osiedla Przyjaźń od maja 2010 roku mają na terenie stacji należącej do Górnośląskiej Spółki Gazownictwa przy ul. Ładnej w Zawierciu gazowe jacuzzi. Kiedy po osiedlu zaczął rozchodzić się gazowy fetor mieszkańcy zaalarmowali pogotowie. Z relacji świadków wynika, że panowie przyjechali, wykopali dół w miejscu awarii, zalali go wodą i odjechali. Kolejne zgłoszenia nie przynosiły skutku, a pracownicy gazowni nawet naszą redakcję próbowali przekonać, że wyciek jest zabezpieczony. Na czym polegało zabezpieczenie? Na zalaniu uszkodzonej instalacji… wodą.
Kiedy 24 stycznia otrzymaliśmy telefon od zdesperowanych mieszkańców z informacją, że pogotowie gazowe od ubiegłego roku nie reaguje na sygnały o niebezpiecznym wycieku gazu, natychmiast udaliśmy się na miejsce, gdzie okazało się, że awaria nastąpiła w okolicach maja, czerwca 2010 roku – czyli ok. 9 miesięcy wcześniej!
- W maju lub w czerwcu ubiegłego roku kosiliśmy tu z kolegą trawę dla zwierząt. W tym miejscu stała woda i aż gotowało się, parowało gazem. Zaraz zadzwoniliśmy do gazowni. Przyjechali, coś tam mierzyli zegarami, ale w sumie nic nie zrobili. Teraz to wygląda jednak dużo gorzej niż wcześniej – zauważył pan Kazimierz.
- To już kilka miesięcy trwa. Jak można odkopać, nie sprawdzić, nie naprawić? Mam kotka i boję się, że on tam wpadnie i się utopi. To nie powinno tak być! – mówi mieszkająca przy Obrońców Poczty Gdańskiej 69A kobieta.
Najbardziej niepokojące jest jednak zagrożenie wybuchem. Wprawdzie na ogrodzeniu umieszczono znaki zakazujące palenia tytoniu, używania ognia, wchodzenia na teren stacji, a nawet korzystania z telefonów komórkowych oraz informację o strefie zagrożonej wybuchem, ale stale ulatniający się gaz zwiększa zagrożenie jeszcze bardziej.
- Po to żeby nie śmierdziało zalali wodą, bo w wodzie gaz się rozprasza. Żeby się za to wzięli to trzeba by podpalić kawałek szmaty i tam wrzucić. Wtedy by była policja, straż, wszyscy by byli. Dzwoniłem nawet do Staży Miejskiej, żeby nam pomogli, a oni powiedzieli, że zadzwonią po pogotowie gazowe. Widziałem ich teraz, ale oni przeszli dookoła osiedla i poszli pod sklep poszukać tych, co piwo piją. Nie wiem po co ta Straż Miejska jest – złości się mężczyzna, który poinformował naszą redakcję o awarii.
Dwóch funkcjonariuszy straży miejskiej rzeczywiście pojawiło się w okolicach osiedla, na miejsce wycieku jednak nie trafili.
Postanawiamy sami sprawdzić czy gazownia bagatelizuje problem. O godz. 10.20 informujemy dyspozytora o podejrzeniu wycieku gazu na terenie rozdzielni gazowej. Pracownik jednak nie przejął się informacją i spytał czy ma to przyjąć do wiadomości czy jest to oficjalne zgłoszenie. Zgłosiliśmy więc sprawę oficjalne. Do godziny na miejscu miało pojawić się pogotowie gazowe. Minęła godzina, pogotowia nadal nie było. Znów dzwonimy do dyspozytora, który wyjaśnia, że pogotowie jednak nie przyjedzie, bo rozdzielnia w Zawierciu zna sprawę i ten wyciek jest zabezpieczony. Na pytanie co możemy rozumieć pod pojęciem zabezpieczenia wycieku i czy można od ponad pół roku wyciek zabezpieczać… wodą, pracownik mówi, że nie może wypowiadać się w tej kwestii i odsyła nas do rozdzielni w Zawierciu.
- Wyciek na tym terenie nie zagraża bezpieczeństwu i cały czas go kontrolujemy. Rów jest zalany wodą, bo takie są wymogi. Na ostatnim piętrze w budynkach tak samo w wodzie się odpowietrza instalacje. Zleciliśmy naprawę tej awarii firmie Gaz Technika, która wygrała przetarg i zajmuje się naprawami na naszym terenie. Nie możemy pozbawić gazu całego osiedla, dlatego najpierw ta firma musi opracować jakieś obejście, a to wymaga czasu. Zwróciliśmy się o przyspieszenie naprawy tej usterki – wyjaśnił mistrz gazownictwa Krzysztof Plewnik z Rozdzielni Gazu w Zawierciu, który przyznał także, że wskazane przez nas miejsce nie jest jedynym, gdzie cały czas uchodzi gaz.
O wodnej metodzie zabezpieczania wycieku nie słyszeli nawet strażacy, którzy często jako pierwsi pojawiają się na miejscach wypadków i wszelkiego typu awarii, także gazowych.
- Nie słyszałem nic o takiej metodzie. Jeżeli ulatnia się gaz, to należy odciąć jego źródło. Ulatniający się gaz w wodzie jest tak samo niebezpieczny i gdyby ktoś podpalił miejsce wycieku, to gaz by się zapalił. Jeżeli jego stężenie w powietrzu osiągnie dolną granicę wybuchowości, to może dojść do wybuchu – ostrzega Radosław Lendor rzecznik PPSP w Zawierciu.
KTO ZA TO ZAPŁACI?
- Ile metrów gazu poszło przez to do nieba? Wczoraj rozmawiałem z kierownikiem z administracji i on mówi do mnie, co się chłopie martwisz, oni to i tak pokryją z naszych pieniędzy. Oni sobie siedzą na miękkich stołkach, a nas pewnie obarczą kosztami – martwi się były pracownik przędzalni, który po upadku zakładu nie może znaleźć pracy.
Na pytanie czy mieszkańcy mogą ponieść koszty wyciekającego gazu Plewnik zapewnił, że straty ponosi jedynie Zakład Gazowniczy, ponieważ wszyscy mieszkańcy mają swoje liczniki w mieszkaniach.
- My kupujemy gaz od spółki, dlatego każda jego strata jest na naszą niekorzyść – dodaje Plewnik.
Choć pracownicy Zakładu Gazowniczego nie byli w stanie udzielić konkretnej odpowiedzi na pytanie, kiedy usterkę wreszcie uda się usunąć, a mieszkańcy będą mogli odetchnąć z ulgą, Grażyna Smorenda – kierowniczka Rozdzielni Gazu w Zawierciu zapewniła nas, że problem będzie załatwiony „od ręki”.
- Na miejsce już pojechało pogotowie. Jutro tematu już nie będzie – obiecywała 24 stycznia Smorenda.
Zaalarmowane tym razem przez samą panią kierownik pogotowie pojawiło się istotnie na miejscu i to w dość szybkim czasie.
- Pracownicy przyjechali, popatrzyli się na siebie i odjechali – mówi pan Jarosław, który było obecny przy wizycie służb.
Na szczęście następnego dnia, zgodnie z obietnicą pani kierownik usterka została naprawiona. Szkoda tylko, że przez 9 miesięcy gazownia rozkładała bezradnie ręce, a wystarczyło zainteresowanie mediów i sprawę załatwiono od ręki.
Justyna Banach
Napisz komentarz
Komentarze