(powiat zawierciański) Cały nasz powiat nie kryje dumy ze swoich bohaterów: policjantów, strażaków, lekarzy i przede wszystkim ze zwykłych mieszkańców gminy Szczekociny. Jesteśmy solidarni w chwilach dla nas ciężkich. 3 marca zwykli ludzie ruszyli na pomoc innym zwykłym ludziom. Tak trzeba było postąpić. Kiedy na miejscu katastrofy kolejowej na wysokości Chałupek nie było jeszcze odpowiednich służb, okoliczni mieszkańcy nie stracili zimnej krwi. Sąsiad wołał sąsiada, każdy brał to co miał pod ręką: kilof, młotek, łom. Biegli na skróty, na ratunek, swoimi samochodami przewozili rannych w bezpieczne miejsca. Kobiety przygotowały koce, ciepłe ubrania i wszystko, co mogło się przydać do przetrwania w tę zimną noc. Rozumieli się bez słów i działali w sposób niezwykle skoordynowany. 17-letni Mateusz Walasek z OSP Goleniowy tego dnia został strażakiem, szybko stał się prawdziwym mężczyzną. Wraz ze swoją siostrą Magdaleną, koleżanką Angeliką Superson i kolegą Sławkiem pomagał ofiarom katastrofy kolejowej. Nie zapomni widoku kobiety z roztrzaskaną głową. Nie zapomni strasznych scen, ciał leżących w pociągach. Czuje jednak, że nie mógł jedynie stać z boku, być bezużytecznym obserwatorem, obojętnym widzem. Wie, że dobrze postąpił.
Kurier Zawierciański: - Jak dowiedzieliście się o tragedii?
Magdalena - Byliśmy w remizie na rocznym podsumowaniu działalności OSP Goleniowy. Nagle usłyszeliśmy syreny. Na samym początku nie wiedzieliśmy, co się dzieje. Pierwsze było zaskoczenie. Starsi strażacy wybiegli. My również wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy za nimi. Tak dotarliśmy na miejsce.
KZ - Wszyscy podeszliście bliżej pociągu?
Angelika Superson - My nie podchodziłyśmy zbyt blisko, bałyśmy się. Trzymałyśmy się bliżej drogi. Mateusz ze Sławkiem pobiegli. To było około 21.07. Nasza jednostka była pierwsza, nie było jeszcze nikogo innego. W końcu i my odważyłyśmy się podejść do pociągów.
KZ - Pierwszą reakcją była pomoc?
Mateusz Walasek – Starsi strażacy od razu zaczęli pomagać, chcieli uwolnić ludzi. Ja i Sławek nie szliśmy razem z nimi. Dostaliśmy się na drugą stronę torów, czyli tam, gdzie widok był o wiele straszniejszy. Zobaczyliśmy ludzi leżących na kamieniach. Pierwszą osobą, którą spotkaliśmy była Ukrainka. Widok był przerażający. Zakrwawioną kobietę wzięliśmy pod ramię. Zauważyliśmy, że cały czas odwraca się za siebie. Dopiero wtedy zorientowaliśmy się, że idzie za nią jeszcze ktoś, to była chyba jej córka Angela. Ranna uspokoiła się, chwyciła nas za ręce, zaprowadziliśmy ją do karetki. Wróciliśmy z powrotem. Na ziemi leżał mężczyzna w średnim wieku, miał na imię Zbyszek. Jego płuco było przebite, nie mógł poruszać nogami. Z tyłu głowy zauważyliśmy dziurę. Ściągnęliśmy kurtki, okryliśmy go i staraliśmy się z nim rozmawiać. Chodziło o to, by nie stracił przytomności. Wiedzieliśmy, że nie wolno go ruszać. Ja zostałem, Sławek pobiegł po pomoc. Gdy były już nosze razem z ratownikami przenieśliśmy tego mężczyznę do karetki. To był mój pierwszy dzień w straży –dopiero, co się zapisałem.
KZ - Po wszystkim próbowaliście nawiązać kontakt z tymi osobami?
MW - Dziś dzwoniłem do pani Elżbiety Maciejowskiej. Znalazłem jej notes. Bardzo dziękowała. Wiem, że dobrze się już czuje. Miała złamaną kostkę. To było bardzo poważne uszkodzenie, bo nie mogła w ogóle ruszać nogą. Była także ranna w głowę. Jedna z pielęgniarek zaopatrzyła ją. Ja jej nałożyłem swoją czapkę. Okryłem ją również specjalną folią.
KZ - My, mieszkańcy powiatu zawierciańskiego jesteśmy z was bardzo dumni. A ty czujesz się bohaterem?
MW – Nie, nie czuję się bohaterem. Czuję jednak, że dobrze zrobiłem, choć widziałem bardzo straszne rzeczy. Chciałem tylko pomóc. Cieszę się, że nie siedziałem w samochodzie i nie patrzyłem na to z boku. Muszę przyznać, że na samym początku skala zniszczeń nas przeraziła. Pociągi były kompletnie zmiażdżone. Jeden leżał na drugim. Ludzie wybiegali, jeśli tylko mogli. Siedzenia i różne przedmioty znajdowały się na oknach, co utrudniało wejście do środka. Gdy zajrzeliśmy do drugiej części pociągu, tam obok siebie leżały dwa ciała. Zbieraliśmy kurtki, by je przykryć. Potem pomogliśmy strażakom wynieść jeszcze dwie zmarłe osoby. Sławek znalazł Martynę, ona była przyciśnięta wagonem. Kolega siedział przy niej i starał się rozmawiać z nią. Przekonywał, że wszystko będzie dobrze… W końcu udało się ją wydostać, strażacy rozcięli blachę. Ludzi szukaliśmy zarówno pod wagonami jak i w ich wnętrzach. Dziś postąpiłbym tak samo i też pobiegłbym na miejsce tragedii.
KZ – Wydawało wam się, że razem jesteście silni? Ludzie potrafią się zjednoczyć w tak kryzysowych sytuacjach, w obliczu dramatu…
MW - Ludzie zachowywali się tak jakby wiedzieli od początku, co mają robić. Wszyscy byli zdecydowani w swoich działaniach. Polegaliśmy jeden na drugim. Szczególnie w pierwszej fazie akcji, gdy było ciemno. Słyszeliśmy jedynie pukania w szyby i krzyki. Dało się odczuć, że ktoś jest z nami. Nie poradzilibyśmy sobie, gdyby nie instrukcje naszego starszego druha Andrzeja Kręgla, który szybko nauczył nas jak mamy postępować z rannymi, by nie sprawiać im dodatkowego bólu, a żeby pomóc. Najważniejsze, że się udało. Muszę jednak przyznać, że nie do końca oswoiłem się z tym wszystkim. Na pewno nie zapomnimy o tym, co się wydarzyło.
KZ - Jest coś, co przeraziło Cię najbardziej?
MW - Widok kobiety, która leżała martwa. Połowa jej głowy była ucięta. Zdecydowanie najstraszniejsze były ciała, które musieliśmy wynosić. Są i milsze wspomnienia ludzi, którzy dziękowali nam za pomoc. To wzmacnia człowieka, takie słowa budują. Tym, którzy stracili kogoś bliskiego w tej katastrofie chciałbym powiedzieć, że zawsze najważniejsze jest wsparcie i bycie razem. Tylko to może nam pomóc.
ZAPALAJĄ ZNICZE POD KRZYŻEM
Minęło kilka dni… w pobliżu krzyża, który stał nieopodal tragedii nie ma już gwaru, zaczęły pojawiać się pierwsze znicze, przejechał pierwszy pociąg.
Mateusz i jego kolega Sławek (lat 16) byli jednymi z najmłodszych uczestników akcji. Na oczach tych młodych ludzi rozegrał się dramat 350 pasażerów. Na rękach jednego z chłopców zmarła kobieta. Na pomoc ruszyli także inni.
- Pochodzę ze Sprowa, mieszkam dwa kilometry stąd. Pomogłem trzem osobom. Dziewczyna wyszła praktycznie o własnych siłach, gorzej było z dwoma mężczyznami. Czwarta osoba leżała nieprzytomna. Nie pamiętam w historii naszego powiatu czegoś takiego, to bardzo traumatyczne przeżycia – mówił pan Adam Warot, który razem ze sąsiadami pobiegł na miejsce zdarzenia tuż po katastrofie. W czasie, gdy próbował wydostać pasażerów sam się pokaleczył, ale podobnie jak 17-letni Mariusz czuł, że nie mógł pozostać obojętny.
Monika Polak-Pałęga
Napisz komentarz
Komentarze