(Zawiercie) Jest piątkowy poranek 17 października. Dziennikarze Kuriera Zawierciańskiego otrzymują informację, iż przy skrzyżowaniu ulic Wojska Polskiego i Pogorzelskiej na terenie tartaku znajduje się sarna. Zwierzę jest spłoszone i mocno wystraszone; pracownicy tartaku nie wiedzą, co z nim zrobić. Przyjeżdżamy na miejsce kilka minut przed godziną dziewiątą. Przed bramą tartaku stoi grupka ludzi wszyscy pokazują na miejsce, w którym znajduje się zwierze.
- Ja robiłem sobie właśnie poranną kawę, a drzwi od zakładu były otwarte. Przebiegło jakieś zwierze, ale nie zauważyłem, co to dokładnie jest. Chwilę później na plac tartaku przyszła sąsiadka mieszkająca obok w domu i mówi, że widziała jak po placu biega sarna. Rzeczywiście wyszliśmy i zobaczyłem sarnę, która mocno wystraszona chowała się za deskami. Sytuacja dość niecodzienna. Dzikie zwierze, wystraszone może zrobić sobie i innym krzywdę. Ale nie mogłem jej wypuścić, bo plac znajduje się w jednym z najbardziej ruchliwych miejsc w Zawierciu na pierwszych światłach przy wjeździe do miasta. O razu sarna wpadłaby pod jakiegoś TIR-a. Przed godziną 8 zadzwoniłem na policję, straż miejską i straż pożarną. Policjanci przyjęli zgłoszenie i poinformowali mnie, że przekażą sprawę odpowiednim służbom. Straż pożarna, która z tego co wiem raczej takimi przypadkami się nie zajmuje, chyba że zwierzak byłby gdzieś na wysokości powiedziała, że przekaże również tę informację dalej. Miejscy strażnicy, a konkretnie dyżurny odebrał zgłoszenie i z tego, co pamiętam powiedział, że poinformuje Zakład Gospodarki Komunalnej oraz przyjadą na miejsce zabezpieczyć teren – opowiada Dariusz Zemsta, pracownik tartaku.
W tartaku pojawiamy się kilka minut przed dziewiątą. Chwilę później przyjechał patrol straży miejskiej.
- Przyjęliśmy zgłoszenie od dyżurnego, że taka sytuacja ze zwierzakiem ma miejsce. Przyjechaliśmy zabezpieczyć teren. Z tego, co wiem dyżurny powiadomił Zakład Gospodarki Komunalnej oraz jednostkę z Mikołowa, która zajmuje się odławianiem takich dzikich zwierząt – informuje nas Maciej Zawisz ze Straży Miejskiej w Zawierciu.
Sąsiedzi zebrani wokół miejsca tartaku, po którym biega sarna mają jednak wątpliwości czy interwencja tak powinna przebiegać.
- Chwilę wcześniej, jak przyjechaliście z Kuriera przyjechał ten nasz zawierciański hycel takim żółtym samochodem. Przyjechał powiedział, że nie wolno płoszyć zwierzęcia, a jak się dowiedział, że powiadomiliśmy dziennikarzy Kuriera to się zmył. My pierwszy raz po straż miejską zadzwoniliśmy o 7.45, a przyjechali po godzinie. Jak dzwoniliśmy, dyżurny powiedział, aby wypuścić ją na ulicę. Ale tutaj jest duży ruch i auta jeżdżą cały czas mogłoby dojść do nieszczęścia. Nie tylko zwierzę ucierpiałoby, ale i ludzie jakby jakiś wypadek się zdarzył – mówi nam Katarzyna Rogosz, która jako pierwsza zauważyła sarnę na placu tartaku.
Mijają godziny. Sarna cały czas znajduje się na terenie tartaku. Odjeżdżają i przyjeżdżają nowe patrole straży miejskiej, a komunikat, który jest nam przekazywany pozostaje niezmienny – wszyscy czekają na przybycie specjalistycznej jednostki z Mikołowa, która ma odłowić, czyli po prostu zabrać zwierzę. Na miejscu po raz drugi pojawia się zawierciański hycel. Pytamy go czy nie należy do jego kompetencji złapanie zwierzęcia. Mam przecież odpowiedni sprzęt i przeszkolenie.
-Ja nie mam tego w kompetencjach, jestem tu, ponieważ zainteresowałem się sprawą. Dzwoniłem nawet do Mikołowa tam jest osoba kompetentna, która przyjedzie i zabierze sarnę tak, aby jej nic się nie stało. To nie jest zwierze agresywne, ale może zrobić sobie krzywdę, bo jest spłoszona – wyjaśnia Rafał Żmuda.
Kilka minut po godzinie 17 przyjeżdża z Mikołowa osoba, która zajmuje się odławianiem zwierząt. Sarna dostaje zastrzyk usypiający i zostaje zabrana z terenu placu tartaku. I przewieziona do Schroniska dla Leśnych Zwierząt w Mikołowie. Na tym całe zamieszanie się kończy.
- Mikołów to najbliższa jednostka, która ma odpowiednio przeszkolonych ludzi i specjalistyczny sprzęt do odławiania i przetrzymywania dzikich zwierząt – dodaje Żmuda.
Nie ma w całej sprawie nic sensacyjnego. Daje jednak do myślenia to, że jedna roczna sarenka może postawić na nogi wszystkie służby miejskie, które po kolei zrzucały sprawę na innych. Może warto zastanowić się nad poszerzeniem kompetencji zawierciańskiego hycla, który i tak bierze niemałe pieniądze, bo ponad 17.000 złotych za wykonywanie swojej pracy i wpisanie do umowy interwencje właśnie w takich wypadkach jak powyżej opisany. Wokół Zawiercia jest sporo terenów leśnych i sytuacje przedostania się dzikich zwierząt na teren czyjejś posesji czy placówki publicznej mogą się zdarzać częściej. „Akcja sarna” zajęła naszym urzędnikom, strażnikom miejskim i komu tam jeszcze 10 godzin. Ich bezradność w radzeniu sobie z problemem była porażająca. W dyskusji, która toczy się obecnie w Polsce o sensowność wydawania pieniędzy na funkcjonowanie Straży Miejskiej mamy kolejny argument. Wiele miast w Polsce chce utrzymywać Straż Miejską. Ale są i takie, które już zlikwidowały takie jednostki.
Marcin Wojciechowski
Napisz komentarz
Komentarze