(Szczekociny, Przyłęk, Łysaków) To cud, że przeżyliśmy – twierdzą uczestnicy spływu kajakowego zorganizowanego 11 lipca przez strażaków z Ochotniczej Straży Pożarnej w Szczekocinach. Dwie osoby zaginęły na źle oznaczonej trasie - odnalazły się dopiero w nocy w Łysakowie koło Koniecpola (powiat częstochowski). Pozostali z trudem mówią o tym, co przeszli i wolą pozostać anonimowi.
- Dla mnie to kompletny brak organizacji i odpowiedzialności. Gdybym wiedziała jak to będzie wyglądać, to nigdy nie wybrałabym się w taką trasę z dziećmi. Spływ był źle oznaczony i nie wiedzieliśmy gdzie mamy wysiąść. Z rzeki wystawały drzewa, korzenie. Znosił nas prąd. W pewnym momencie musieliśmy przenieść kajak mostkiem na drugą stronę śluzy i dopiero płynąć dalej. To ciężkie, jeśli płynie z tobą małe dziecko. Nasz kajak zahaczał o konary, wszystko wskazuje też na to, że nie wyczyszczono koryta rzeki. Na niektórych jej odcinkach nie dało się przepłynąć dalej. Dlaczego nikt nas o tym nie uprzedził? – pyta wzburzona uczestniczka wyprawy.
Wszyscy potwierdzają, że jedynym znakiem, jaki widzieli na trasie wycieczki był znak w Szczekocinach, oznaczający początek trasy na starcie. Jak mówią świadkowie, by przepłynąć odcinek Szczekociny-Przyłęk trzeba było wykazać się świetną znajomością kajakarstwa i niesamowitą manewrowością. Tylko na samym początku woda była łagodna, potem zaczęło się piekło. Jeśli ktoś płynął po raz pierwszy mógł po prostu wpaść do rwącej rzeki. W pewnym miejscu jeden z kajaków utknął na gałęzi, do środka wlewała się woda. Na niektórych odcinkach robiło się bardzo niebezpiecznie, tym bardziej, że w spływie uczestniczyły kilkuletnie dzieci. Miało być miło i przyjemnie, ale maluchy, które brały udział w trasie błagały z płaczem, by wszystko jak najszybciej się skończyło.
To był dopiero początek. W trakcie spływu zaginął ojciec z kilkunastoletnią córką. Strażacy z Państwowej Straży Pożarnej w Zawierciu dostali dwa zgłoszenia w tej sprawie. Pierwsze o 20.35 pochodziło od organizatorów i za jakiś czas zostało odwołane, bo… zaginięci mięli się rzekomo odnaleźć. Drugie zgłoszenie od osoby prywatnej odnotowano o 21.40 i jak się okazało do tej godziny w rzeczywistości nikogo jeszcze nie odnaleziono.
- O 22.00 zaginione osoby odnalazły się 10 kilometrów dalej w Łysakowie. W akcji poszukiwawczej wzięły udział jednostki z OSP Szczekociny, OSP Goleniowy, PSP z Zawiercia i PSP z Koniecpola – mówi rzecznik prasowy KP PSP w Zawierciu, Andrzej Machura.
Zziębniętych kajakarzy odwieziono do Zespołu Szkół w Szczekocinach, gdzie na ich wstępne zeznania czekała już policja. Jak nieoficjalnie się dowiedzieliśmy ojciec, który zabłądził próbował desperacko płynąć w górę rzeki, zdjął także ubranie, by ogrzać nim córkę.
- Od jednego ze strażaków, który po nas przyjechał (na szczęście nie od kierowcy) wyraźnie było czuć alkohol. Muszę dodać, że czekaliśmy pół godziny, aż ktoś zabierze nas z powrotem. Ktoś powiedział, że wszyscy nie zmieścimy się do jednego auta, ale jak chcemy to możemy jechać – na własną odpowiedzialność. Nie polecam nikomu spływu w Szczekocinach i gratuluję organizatorom braku odpowiedzialności – relacjonuje jedna z matek.
Inne spojrzenie na całą tę sytuację ma prezes OSP Szczekociny, Władysław Orłowski:
- To nie było zaginięcie. Koniec spływu był oznakowany. Rzeka, zaś jest czyszczona bardzo często, nawet kilka razy w sezonie. Dodatkowo każdy ma kapok. Co do ciężkości kajaków trudno byśmy płynęli za kimś 16 kilometrów, tylko po to, by mu potem przenieść kajak – tłumaczy.
Monika Polak-Pałęga
Foto: Samorządowy Serwis Internetowy Szczekocin
Nasz komentarz:
Organizatorzy spływu nie czują się winni. Czy właściwie przygotowali trasę, tego oceniać nie chcemy, nie było nas na miejscu. Brak wyraźnego oznaczenia mety spływu (dlaczego ktoś tam po prostu nie czekał?) to z pewnością błąd. Gdyby było inaczej, uczestnicy spływu by nie poginęli. Kolejny błąd, to puszczenie kajaków z dziećmi „jak leci”, zamiast w grupach, z zakazem rozłączania się. Inna rzecz, to zarzuty uczestników o złe przygotowanie trasy, „nie wyczyszczenie” koryta rzeki. Pływające konary, inne przeszkody wodne, czy nawet niemożliwe do przepłynięcia mosty i jazy, to na rzekach normalność i nie można wymagać od organizatorów spływu, aby dla bezpieczeństwa uregulowali jej koryto, bo kto wtedy chciałby po takiej rynnie pływać?
Myślę, że największy błąd strażaków ze Szczekocin, to błędna ocena skali trudności spływu i dopuszczenie do niego rodzin z dziećmi, które pewnie pierwszy raz w życiu siadły na kajak. Okazało się, że Pilica to nie sympatyczna Krutynia (niezwykle piękna, malownicza rzeka na Mazurach) o czym zapomnieli organizatorzy. Choć nawet na Krutyni, jest miejsce, gdzie większość turystów zmylona, płynie po jeziorze w złą stronę. Na szczęście po kilometrze zbędnego wiosłowania tam wszyscy śmieją się ze swojej pomyłki. Na Pilicy było inaczej.
Jarosław Mazanek
Napisz komentarz
Komentarze