Pielęgniarka ze Szpitala Powiatowego w Zawierciu, koleżanka zmarłej Doroty: -Proszę wybaczyć, ale ja się nie przedstawię. Jestem pielęgniarką w zawierciańskim szpitalu. Co się tam działo w sprawie Doroty Gołuchowskiej, wiem, od jej bliskich koleżanek z pracy, z oddziału paliatywnego. Dorota poszła na urlop, tylko dlatego, że była obciążona onkologicznie. Ale została ściągnięta z tego urlopu.
KZ: -Szpital się tym nie chwali. Pani koleżanka przechodziła chorobę nowotworową, była po chemioterapii. Praca na paliatywie w czasie epidemii mogła być dla niej zagrożeniem?
-Tak. Tym bardziej, że obecny paliatywny, gdy ona wróciła z urlopu, to znaczy została z niego ściągnięta, był na Oddziale Wewnętrznym, gdzie było ognisko zakażenia koronawirusem. Dorota była przeciwna temu przenoszeniu paliatywu na wewnętrzny. Starsze osoby, schorowane, w miejsce, gdzie przychodzą ludzie z różnymi schorzeniami.
KZ: -Oddział paliatywny został przeniesiony do głównego budynku szpitala, a paliatyw w budynku dawnej dyrekcji przekształcony w całości w oddział zakaźny.
-Tak. I ona tam się zaraziła. Na paliatywnie przeniesionym do oddziału wewnętrznego.
KZ: -Pani Violetta, przyjaciółka zmarłej, mówiła nam, że gdy Dorota zakaziła się, zaczęła czuć się gorzej, to nikt ze szpitala się nią nie interesował.
-Ściągając ją z urlopu osoba która to zrobiła (tu pada nazwisko) na pewno wiedziała o sytuacji, o chorobie, jaką przeszła Dorota. Ściągając ją z urlopu, w to źródło zakażenia, jeżeli nie miała pracowników, mogła ją dać na inny oddział, np. do poradni. Jak Dorota poczuła się źle, jeszcze pracując, poprosiła o miejsce na oddziale zakaźnym. Pani (nazwisko, funkcja) odmówiła jej. Miała jej powiedzieć, masz przeczekać w domu. Jak już było bardzo źle, Dorota przyjechała do szpitala. Oczekiwała pomocy. Na oddziale zakaźnym, lekarz dyżurujący, z którym też Dorota pracowała na oddziale paliatywnym, jej bezpośrednia przełożona odmówiła jej przyjęcia na oddział zakaźny. Była interwencja pielęgniarek. Wtedy miano jej powiedzieć, że ją na zakaźny nie przyjmą, bo „nie ma miejsc”. A miejsca były. Sprawdziły to jej koleżanki.
KZ: -Kiedy to było? Zakaźny został ponownie otwarty 20 kwietnia.
-Dorota tam trafiła chyba we wtorek, 21.04. Dopiero po interwencji innych pielęgniarek, które zadzwoniły do Pielęgniarki Naczelnej, i postraszyły, że jeżeli Dorota nie będzie przyjęta na oddział, to sprowadzą tu TVN. Wtedy miejsce dla Doroty nagle się znalazło.
-Ale przecież to nie pielęgniarka, bez względu na funkcję, decyduje o przyjęciu pacjentki na oddział, tylko lekarz dyżurny.
-Dlatego mówiłam, że najpierw przyjęcia na oddział odmówiła jej lekarka która miała dyżur, interweniowano u Naczelnej Pielęgniarki Szpitala, dopiero jak postraszono telewizją i sprowadzeniem wszelkich innych władz, miejsce dla Doroty się znalazło.
Jak już była na oddziale, w czwartek do południa, nie wiem jakim sposobem, sekretarka z zakaźnego, dała bliskim koleżankom Doroty znać, że z nią jest źle i trzeba interweniować. Był ściągnięty do Doroty szef anestezjologii. Lekarz określił jej stan jako „średni”. Nie wiem, czy wie pan, co oznacza „saturacja”?. Dorota miała coś ponad 60 kiedy norma jest 90. Dorota była więc niewydolna oddechowo i krążeniowo. Ale monitora żadnego przy naszej koleżance nie było, mierzono jedynie poziom saturacji.
W godzinach południowych dyżur miała ta sama pani doktor, która na początku nie chciała jej przyjąć. Musiało z Dorotą być gorzej. Pani Doktor wezwała zespół reanimacyjny z głównego budynku. Sama jej nie zaintubowała. Drugi budynek kawałek drogi. Zanim anestezjolog i pielęgniarka się ubrali w te wszystkie zabezpieczenia, pobrali sprzęt, upłynęły kolejne minuty. Jak zespół dotarł na oddział zakaźny i zobaczyli, że na oddziale dyżur ma inny anestezjolog, byli podobno zdziwieni. Dorota była już w stanie agonalnym, bez ciśnienia, we wstrząsie septycznym. Dopiero intubował ją zespół z głównego budynku.
Podobno lekarka miała wtedy powiedzieć, że ona dzisiaj na dyżurze nie jest anestezjologiem, tylko zakaźnikiem, dlatego jej nie zaintubowała. Ale to wiem z trzecich ust.
Potem zaintubowaną przewieziono ją na OIOM, dopiero zrobił się ruch, a lekarz zaczął jej szukać miejsca we Wrocławiu.
KZ: -Czy to znaczy, że do Wrocławia trafiła w stanie beznadziejnym?
-Tak. Od razu było mówione, że jest w stanie agonalnym, gdzie nie było krążenia, niewydolna oddechowo, padały nerki, na drugi dzień stwierdzono sepsę.
My -jako pielęgniarki- byłyśmy zbulwersowane jaką to opieką Szpital Powiatowy w Zawierciu otoczył naszą koleżankę.
KZ: -Od wieku tygodni pokazujemy w Kurierze Zawierciańskim, że reguły ochrony nie są w zawierciańskim szpitalu rzetelnie respektowane. Zaczęło się od słynnych drzwi z zakaźnego do dyrekcji. Przypadek lekarza, który odbywał kwarantannę na oddziale bada prokuratura.
-My pielęgniarki byśmy tego nie nagłaśniały. Ale teraz ona, później może będą następne pielęgniarki. Chcę powiedzieć to głośno, żeby dziewczyny i ratownicy naprawdę się pilnowali, bo jak zachorujemy, to nie mamy w nikim wsparcia. Bo jak zachoruje lekarz, to przy nim jest ruch. Lekarze też mogą nas zarazić, bo czasem sami nie dbają o bezpieczeństwo.
Dzwonię ku przestrodze. Jest mi strasznie żal tej rodziny, znałam osobiście Dorotę. To jest trudne do opowiedzenia po prostu. To, że jej nie ma już. Gdyby była potraktowana poważnie, tak jak jest traktowany poważnie każdy lekarz, na każdym oddziale, to może dziewczyna by żyła! Jest mi strasznie przykro, bo może rodzina, jak to przeczyta, będzie im jeszcze gorzej na tym świecie, ale nie potrafię tego tak zostawić...
KZ: -Przedstawi się pani?
-Proszę o anonimowość, różne pogłoski chodzą po szpitalu. Że jak prokurator się uprze, będzie pan musiał podać dane z kim rozmawiał. Boję się. My jesteśmy mocno zastraszeni.
KZ: -To niemożliwe. Dziennikarza można zmusić do podania danych rozmówcy, który prosił o anonimowość, tylko w przypadku podejrzenia o zbrodnię lub zdradę państwa.
-Na którym oddziale pani pracuje?
-Też bym wolała nie mówić.
Ponieważ nasza rozmówczyni pozostaje dla nas anonimowa, niektóre jej wypowiedzi zostały pominięte. To kolejna z pielęgniarek, która opowiada o warunkach traktowania personelu pomocniczego w zawierciańskim szpitalu. Wcześniej publikowaliśmy rozmowę z przyjaciółką zmarłej, a jeszcze wcześniej o warunkach pracy opowiadały nam pielęgniarki z bloku operacyjnego. Te ostatnie, o nonszalancji lekarza, który mimo obowiązkowej kwarantanny na niego nałożonej, nie respektował jej zasad, przyjmował pacjentów, operował. I nie tylko w sytuacji ratującej życie. Czy fala zachorowań wśród personelu medycznego na Covid-19 w zawierciańskim szpitalu mogła być mniejsza, gdyby właściwie stosowano reżim sanitarny? Czy Dorota Gołuchowska, pielęgniarka po chemioterapii by żyła, gdyby nie została odwołana z urlopu?
12 maja obchodziliśmy Dzień Pielęgniarki. Żywej.
Napisz komentarz
Komentarze