NOWE WYTYCZNE DLA FRYZJERÓW I GASTRONOMII
Do fryzjera klienci muszą umawiać się telefonicznie, a poczekalnie w salonach nie mogą być wykorzystywane. Fryzjerzy podczas pracy muszą mieć maseczki, ewentualnie przyłbice i rękawiczki. Klienci nie mogą korzystać w salonie z telefonów komórkowych. Po każdym kliencie wszystkie powierzchnie dotykowe na stanowisku, na którym był klient, narzędzia, urządzenia oraz powierzchnie, których mógł dotykać klient np. klamki, poręcze, włączniki, uchwyty, oparcie krzeseł muszą być dezynfekowane. Pomiędzy stanowiskami pracy muszą być zachowane 2 metry odległości. Z usług fryzjerskich nie mogą korzystać osoby, które mają objawy choroby zakaźnej, są w trakcie izolacji, kwarantanny lub mieszka z taką osobą, w ciągu tygodnia miały kontakt z osobą podejrzaną o zakażenie, zachorowanie lub skierowaną do izolacji. Klienci muszą mieć maseczki ochronne i rękawiczki jednorazowe. Przy wejściu do gabinetu należy umyć ręce lub je zdezynfekować. Fryzjerzy muszą zasłaniać usta i twarz, a jeśli zabieg tego wymaga zakładają gogle. Muszą nosić rękawiczki, używać ręczników jednorazowych tam gdzie to możliwe, korzystać z peleryn ochronnych. Po obsłużeniu klienta musi minąć odpowiedni czas, który wymagany jest przy stosowaniu danego środka do dezynfekcji, a pomieszczenie należy przewietrzyć.
Podobnie jest w przypadku salonów kosmetycznych. Klienci muszą być umawiani na wizyty wcześniej, nie mogą korzystać z poczekalni, a stanowisko na którym przebywał klient musi być po nim zdezynfekowane. Pomiędzy stanowiskami pracy powinna zostać zachowana odległość 2 metrów, ewentualnie można zastosować przepierzenie. Klienci muszą przychodzić pojedynczo, zasłaniać usta i nos oraz nosić rękawiczki. Pomieszczenia powinny być w miarę możliwości wietrzone. Zalecane jest usunięcie testerów i stosowanie jednorazowych przyborów, z wyłączeniem narzędzi, które poddawane będą sterylizacji.
W przypadku gastronomii pracownicy noszą maseczki i rękawiczki (lub dezynfekują ręce po każdej usłudze). Pomiędzy klientami w kolejce zachowana ma być 2-metrowa odległość. Goście muszą dezynfekować ręce, wchodząc do lokalu. Suszarki w łazienkach powinny być wyłączone z użycia, zamiast nich należy stosować papier do wycierania dłoni. Odległość między blatami stolików powinna wynosić co najmniej 2 metry lub 1 metr, jeśli stoliki są oddzielone przegrodami. Przy stoliku może przebywać rodzina lub osoby, które razem mieszkają. W innym przypadku przy stoliku powinny siedzieć pojedyncze osoby, chyba, że między nimi pozostaje minimum 1,5 metra odległości i nie siedzą naprzeciwko siebie. W pomieszczeniu na jedną osobę przypadać mają 4 metry kwadratowe. Stoliki wyłączone z użytku mają być wyraźnie oznaczone. Klienci mogą ściągnąć maseczki i rękawiczki, gdy już zajmą stolik. Po każdym kliencie stolik musi zostać zdezynfekowany i oznaczony napisem „zdezynfekowano”. Powierzchnie wspólne, z którymi stykają się klienci (oprócz podłogi) mają być dezynfekowane minimum co 15 minut. Zalecane jest stałe wietrzenie pomieszczeń, w miarę możliwości. Przestrzenie samoobsługowe są wyłączone z użycia. Na stołach nie mogą się znajdować takie dodatki jak cukier, wazoniki, serwetki.
HIGIENA ZAWSZE BYŁA PODSTAWĄ DZIAŁALNOŚCI
Jak wygląda więc nowa codzienność w salonach fryzjerskich i kosmetycznych? Jak mówi Małgorzata Chorabik-Łapeta, właścicielka salonu fryzjerskiego IMAGE przy ul. Sucharskiego w Myszkowie, środki jednorazowe i dezynfekcja obowiązywały w salonie już wcześniej. Obecnie jest więcej sterylizacji, a zakład produkuje więcej odpadów ze względu na ilość jednorazowych środków, które są zużywane. Salon IMAGE rozpoczął działalność od poniedziałku 18 maja, a przygotowywał się do tego już wcześniej.
- To był tak długi czas, że coś trzeba było robić. Zgromadzenie materiałów zajęło trochę czasu. Zakład był zamknięty od 25 marca. Strasznie ciężki był to czas. Nikt nic nie wiedział, nie wiadomo było, co będzie dalej. Najgorsza była ta niewiedza. Złożyłam wnioski o pomoc w zasadzie wszędzie, gdzie to jest możliwe. Udało się skorzystać z tej 5-tysięcznej pożyczki i zwolnienia z ZUS-u. To jest 5 tysięcy złotych, a osób jest zatrudnionych 5. Na dwa miesiące, to proszę sobie wyobrazić. U nas jest dochód wtedy, kiedy jest klient – opowiada Małgorzata Chorabik-Łapeta, właścicielka salonu IMAGE. Póki co brakuje wolnych terminów. Przyczyną może być spore zainteresowanie ze strony klientów, ale też to, że nowe wytyczne wydłużają świadczenie usług. - Wcześniej to funkcjonowało tak, że np. jeden klient miał nakładaną farbę, drugi był strzyżony, a teraz jeden klient jeden fryzjer. To wydłuża wszystko. Może przyjść np. 8 klientów w ciągu dnia lub 4, w zależności od tego jakie usługi są wykonywane.
W salonie IMAGE ceny wzrosły o 10 zł i jest to koszt środków do dezynfekcji. Same usługi nie podrożały. Jak mówiła nam M. Chorabik-Łapeta, salon starał się, aby wzrost cen był możliwie jak najmniejszy – klientom też nie jest teraz łatwo, wiele osób straciło pracę. Zdaje się, że właścicielka salonu fryzjerskiego IMAGE stara się patrzeć w przyszłość z optymizmem. - Jeżeli czegoś nowego nie wymyślą i jeżeli będzie tak jak teraz, to przetrwamy – podsumowała Małgorzata Chorabik-Łapeta.
PRZYSZŁOŚĆ JEST NIEWIADOMĄ
Nowe wytyczne sanitarne nie są rewolucją również dla salonów kosmetycznych. Gabinety zawsze były często dezynfekowane, teraz dezynfekcji jest po prostu więcej. Pojawiły się dodatkowe przepierzenia, pleksi. - Dezynfekowane jest wszystko po każdym kliencie. Do wszystkiego zakładamy jednorazowe maski, rękawiczki. Nie podajemy żadnych napojów, nie ma poczekalni, jest ograniczona liczba osób – u mnie to jest jedna osoba. Jest wydłużony czas pracy między klientami i większe przerwy robimy. Teraz mam zrobioną przerwę po to, żeby też przewietrzyć wszystko. Na razie salon pracuje w tych samych godzinach, aczkolwiek ja mam też ruchome godziny pracy, bo jeśli trzeba zostać, to ja i tak zostaję – opisuje swoją codzienną pracę Aneta Zawisza-Kopeć, właścicielka gabinetu kosmetycznego EMI mieszczącego się przy ul. 3 Maja w Myszkowie. Z panią Anetą rozmawialiśmy popołudniu we wtorek 19 maja. Jak nam wówczas mówiła, to jeszcze za wcześnie, by ocenić ponowne funkcjonowanie gabinetu. Nie miała problemów z przygotowaniem swojego salonu do nowych wytycznych, bo większość z nich to i tak standard w codziennej pracy. -Dla mnie te kilka dni na przygotowanie nie stanowiło problemu, ponieważ my wszystko mamy. Ewentualnie jak komuś brakło środków dezynfekcyjnych, to sobie musiał zamawiać. Np. takie pleksi ja i tak miałam już wcześniej zamówione, bo liczyłam się z tym, że prawdopodobnie dobrze będzie mieć coś takiego. W zasadzie na spokojnie daliśmy radę, bo to nie wiązało się z jakąś przebudową. Sądzę, że wszystkie gabinety to zorganizowały bez problemu.
EMI było zamknięte przez dwa miesiące. Właścicielka skorzystała z pomocy oferowanej w ramach tzw. tarczy antykryzysowej. Jednak na środki uzyskane w ramach tarczy przyszło jej czekać bardzo długo. Rządowa pomoc przyda się do pokrycia bieżących wydatków, ale czy kwoty te są wystarczające, to zależy od obrotów poszczególnych salonów. - Ja zamknęłam gabinet troszkę wcześniej, niż nam to rząd zlecił. Zamknęłam 18 marca. Gdyby nie to, że mój mąż mógł pracować, no to byłoby ciężko. Tarcza antykryzysowa w moim przypadku działa w ten sposób, że ja tak naprawdę dzisiaj otrzymam dopiero pierwsze pieniądze. Nota bene dwa miesiące prawie bez wypłaty, bez środków. Wiadomo, że my za lokale musimy zapłacić. To, czy właściciel lokalu chciał się z nami dogadać, to już jest sprawa indywidualna. Pomijając jakieś tam paczki do zapłaty, które na przykład były na termin. Łatwo nie było. Skorzystałam z pomocy w ramach tarczy antykryzysowej – umorzenie składek ZUS, tzw. postojowe, które ponad miesiąc trwało zanim dostałam i z urzędu pracy pożyczka 5 tysięcy, ale to też wszystko jest nadal w toku i jeszcze nie dostałam tego. Będzie to na pewno na pokrycie bieżących wydatków, tudzież zaległości, np. za lokale czy za paczki, to jeszcze zależy jak który gabinet pracuje, na jakich obrotach, ilości zamówień, no i też jaką ma cenę lokalu. Umorzenie ZUS-u jest nawet całkiem OK, bo też nie jesteśmy w stanie w tej chwili przewidzieć ilu klientów wróci – ocenia A. Zawisza-Kopeć.
Klientki są zainteresowane odwiedzeniem swojej ulubionej kosmetyczki i umawiają się na najbliższe wolne terminy, jednak w EMI obecnie nie są już prowadzone zapisy na tak odległe terminy, jak miało to miejsce przed pandemią. Póki co przyszłość jest wielką niewiadomą, a przyszłość gabinetu zależy od klientek. -Niby wszyscy czekali, czekali, ale u mnie klientki się poumawiały, natomiast w tym tygodniu już dwie osoby nagle odwołały. Bo coś się wydarzyło lub pojawiły się zwolnienia z pracy, więc wiadomo, że wtedy nie korzysta się z takich usług. Gdy premier ogłosił, że otwieramy, to włączyłam telefon i w momencie telefon zaczął dzwonić, albo przez stronę gabinetu klientki zaczęły się zapisywać. To nie jest 100% klientek, które wróciły. Ten tydzień jest wypełniony, pojedyncze zapisy są w przyszłym tygodniu i w następnym. Staram się nie umawiać z takim wyprzedzeniem, z jakim się umawiało wcześniej. Pewnie, że pojawiły się zapisy na czerwiec i nawet na wrzesień, bo np. komunie zostały poprzekładane. Natomiast nie rozpisuję w tej chwili tak normalnie jak w przypadku paznokci, że na trzy miesiące do przodu klientki zamawiają wizytę, bo tak naprawdę nie wiemy, czy jeśli się wszystko w pandemii nie odwróci, to czy znowu nas nie zamkną. To jest jedna wielka niewiadoma. Jeśli klientki wrócą, to jak najbardziej salon przetrwa. Ja pracuję na rynku wiele lat, więc nie ma obawy, że nikogo nie będzie, ale chyba nie ma co liczyć, że zarobimy dobrze w tym sezonie – mówi właścicielka gabinetu kosmetycznego EMI.
Również tutaj nieznacznie wzrosły ceny, a wszystko z powodu jednorazowych środków ochrony, których obecnie musi być więcej i częstszej dezynfekcji. W tej chwili wszystkie „jednorazówki” są bardzo drogie – trudno nawet porównać ich cenę sprzed pandemii do dzisiejszych cen. Zabiegi kosztują tyle samo.
Póki co nie wiadomo co przyniesie przyszłość, a tego, co firmy straciły z powodu koronawirusa nie sposób odrobić. - Chciałabym być optymistycznie nastawiona i mam nadzieję, że to się jakoś uspokoi, natomiast ciężko gdybać jak nie mamy nad tym kontroli. Nie wiadomo co będzie – czy to się skończy, czy się pojawi coś innego. W zasadzie cała gospodarka bardzo straciła i nie jesteśmy w stanie odrobić tego straconego czasu. Tym bardziej, że my w większości zarabiamy dobrze w sezonie, a tego sezonu nam już trochę uciekło. Miejmy nadzieję, że teraz jakoś ruszymy i będzie można spokojnie pracować. Ale to też klienci muszą chcieć przyjść do nas, nie bać się. Zobaczymy jak to będzie – stwierdza Aneta Zawisza-Kopeć.
OKRES ZAMKNIĘCIA PRZEZNACZONY NA ROZWÓJ
Gabinet kosmetyczny Cleo Day Spa został zamknięty, gdy rząd wprowadził zakaz działalności firm z sektora beauty. Przez ponad półtora miesiąca gabinet, mieszczący się w Żarkach przy ul. Kościuszki był nieczynny, ale nie był to wcale czas stracony.
- W naszym gabinecie zawsze była duża dbałość o higienę i dezynfekcję. Nowością jest środek do dezynfekcji rąk, przemywanie klamek. Zakupiliśmy lampę UV-C, która w 15 minut jest gotowa zdezynfekować pomieszczenie. Klientki zawsze były umawiane na konkretną godzinę. Obecnie nie ma poczekalni. Umawiając wizyty, zostawiamy sobie większy margines, by klientki się nie grupowały – opisuje nową rzeczywistość w Cleo Day Spa właścicielka gabinetu Nina Wieczorek-Czubaj. Jak mówi, gabinet nie potrzebował więcej czasu, by przygotować się do poniedziałkowego otwarcia. W tej chwili na wizytę w Cleo trzeba czekać ok. tygodnia. Klientki jeszcze ostrożnie zapisują się na zabiegi. Większą popularnością cieszy się np. manicure i pedicure, czyli zabiegi, które wykonuje się regularnie.
Ponad 1,5-miesięczne zamknięcie gabinetu było dobrym czasem, który udało się wykorzystać na rozwój i dokształcanie. – Nie był to czas stracony. Ta przerwa przydała się. Wracamy do –pracy pełne sił i zapału. Jestem bogatsza o wiele nowych informacji, wiedzę. Chodzę na studia podyplomowe. Tutaj cały czas odbywały się zajęcia – wyjaśnia N. Wieczorek-Czubaj.
Firma korzystała z dostępnych form pomocy i otrzymała wszystko, o co wnioskowała. – Jestem zadowolona. Dostałam pomoc, klientki wróciły, coraz więcej pań dzwoni. Nie narzekam. To był dobrze wykorzystany czas – podsumowuje właścicielka gabinetu Cleo.
GASTRONOMIA POTRZEBUJE KLIENTÓW
O ile w przypadku salonów fryzjerskich i gabinetów kosmetycznych firmy mogą znajdować się w podobnej sytuacji, bo wszystkie były całkowicie zamknięte przez blisko 2 miesiące, o tyle większa różnorodność jest w gastronomii. Przypomnijmy, że restauracje nie mogły przyjmować gości w lokalu, ale mogły pracować cały czas, oferując dania na dowóz lub na wynos. Jednak nie wszystkie restauracje z tego korzystały. Nawet w tych miejscach, gdzie cały czas można było zamawiać telefonicznie jedzenie, obroty znacząco spadły. Sporym problemem dla wielu lokali gastronomicznych są też odwołane przyjęcia okolicznościowe. To dotkliwa strata. Teraz restauracje mogą już przyjmować gości, ale z powodu ograniczeń, musi być ich mniej. Właściciele lokalnych punktów gastronomicznych zgodnie powtarzają, że nie wiadomo co będzie dalej.
Nowe wytyczne i obowiązkowa dezynfekcja nie były w gastronomii tak powszechne, jak u fryzjerów lub kosmetyczek. W lokalach jest pusto, na stolikach nie może się nic znajdować.
„NA RAZIE JESTEM ROZCZAROWANA”
O tym, jak przygotowała swój lokal na nowe otwarcie opowiadała nam Ewa Kłoniecka, właścicielka oferującego domowe obiady baru CYMES w Myszkowie przy ul. 11 Listopada: - Przede wszystkim są sztućce jednorazowe, personel w maseczkach, ewentualnie przyłbicach, nosimy rękawiczki cały dzień, płyny dezynfekujące znajdują się przy wejściu, przy toalecie. Z tym że toaletę mamy zamkniętą, jest tylko pierwsze pomieszczenie czynne, gdzie jest umywalka z mydłem. Nie ma suszarki, tylko jest papier i ręczniki, przy wejściu do toalety też jest płyn dezynfekujący, rękawiczki jednorazowe i spirytus salicylowy. Są zaznaczone odległości 2-metrowe zgodnie z przepisami, stoliki co dwa metry. Stoliki są puste, bez żadnych nakryć, bez przyborników, bez serwetek. Klienci dostaną serwetkę do obiadu i sztućce jednorazowe zapakowane. Trzy stoliki musiałam wywieźć z lokalu, trochę krzeseł.
Od połowy marca CYMES był zamknięty dla gości. W marcu firma jeszcze prowadziła działalność, niestety w kwietniu została ona zawieszona. Otwarcie 18 maja nie wyglądało zbyt optymistycznie – do lokalu zajrzało niewielu gości. - Lokal zamknęłam w połowie marca. Z tym że miałyśmy jeszcze kilka dowozów do firm. Przyjeżdżałam, gotowałam sobie sama. 1 kwietnia miałam już działalność zawieszoną. Dowozów nie miałam. Zresztą nigdy nie miałyśmy dowozów do klienta, tylko dowozy do firm, na posiłki regeneracyjne. Ewentualnie jak było większe zamówienie, to wtedy się zawoziło. Cały miesiąc miałam zawieszoną działalność, odblokowałam działalność od wczoraj (18.05 – przyp. red.). Jak na razie to jestem strasznie rozczarowana. Jeżeli klienci nie dopiszą, to firma nie przetrwa. O tej porze, to myśmy zawsze już miały klientów. Teraz – jedna pani przyszła, zjadła obiad. Wczoraj to samo – opisuje Ewa Kłoniecka.
Póki co nie korzystała z tarczy antykryzysowej, z wyjątkiem zwolnienia ze składek ZUS za marzec. Wniosek został złożony, ale odpowiedź jeszcze nie nadeszła. Pani Ewa opłaca czynsz Myszkowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Za kwiecień mogła zapłacić nieco mniej, faktury za maj jeszcze nie otrzymała. Nadzieją na niższą opłatę jest to, że centralne ogrzewanie będzie niższe, bo lokal do połowy miesiąca stał nieużywany. Nawet w kwietniu, gdy pani Ewa zawiesiła działalność, nie mogła wszystkie „odciąć” – lodówki, zamrażarki musiały pozostać włączone. A za prąd też zapłacić trzeba.
- Nie wiem jak będzie dalej. Otworzyłam, zobaczę. Miałam zamknięte, bo był zakaz. Dowozów jako takich nie mamy, na wynos też nie ma za dużo. Można kupować na wynos, można zadzwonić. Mamy styropianowe pudełka na zupę, na drugie danie. Do tego sztućce plastikowe. Ceny zmieniły się niedużo – o złotówkę do zestawu. Mamy zestawy w granicach 17, 18 zł. Droższe około 20 złotych. Zupa, kluski śląskie z roladą czy schabowy z pieczarkami i serem. Nie są ceny wygórowane na dzisiejsze ceny jakie są. To jest cały obiad, zestaw surówek albo kapusta na ciepło zasmażana, ziemniaki albo kluski śląskie – do wyboru, mięso – pieczeń albo rolada. 3, 4 czasami 5 rodzajów robimy. Dwie zupy obowiązkowo codziennie. Czasami jak był ruch większy, to robiłyśmy trzy, żeby był większy wybór. Teraz gotujemy w maleńkich garnkach, bo nie wiemy, czy klienci przyjdą. Przez tą pandemię, przez bezrobocie – bo na pewno wiele firm dotknął kryzys, wielu pracowników na pewno potraciło pracę. Są panie w domach, gotują. Czasami przychodzili emeryci, bo lubili przyjść na obiad lub na samą zupę. Nie mam porównania, za krótko, by oceniać. Zobaczymy jak będzie. Mam nadzieję, że się utrzymamy. Firma jest 10 lat na rynku, szkoda by było – mówi właścicielka baru CYMES.
Spadła liczba pracowników. Panie, które pracowały zwolniły się. W przypadku tego lokalu można zamawiać domowe obiady na wynos, ale one muszą być wcześniej przygotowane – dwudaniowego obiadu nie da się przygotować w 15 lub 30 minut. Wszystko jest gotowane od rana, a potem pozostaje czekać, czy dania się sprzedadzą. - Mam jedną panią tylko do pomocy. Sama przychodzę na godzinę 5, 6 zakasam rękawy i robię, bo nie stać mnie na pracowników. My mamy krótko otwarte od 12.00 do 17.00. Czasami córka przyjeżdżała i mi pomagała, ale to też sporadycznie. Mogłam zostać na ten wynos, ale wie pani jak to jest – nagotuję się, a tu ktoś zadzwoni albo nie. I co później z tym jedzeniem zrobić? W przypadku obiadu nie da się zrobić wszystkiego po telefonie z zamówieniem. Jakieś sałatki, pizzę, czy burgery, zapiekanki to się robi po telefonie. A w przypadku mięs, które potrzebują godziny, dwóch godzin, czy nawet 2,5, to tego się nie zrobi. To trzeba zrobić rano. A jak się później nie sprzeda, to jest problem. Zobaczymy co się będzie działo, jak to wszystko będzie wyglądać. Maseczki, rękawiczki, płyny trzeba kupić. Jak się myło podłogi, dolewałyśmy Domestosa, Ace. W tej chwili muszą to być środki profesjonalne. Domestos kosztuje powiedzmy 10 złotych, a płyn profesjonalny kosztuje w granicach 40 złotych. Kto za to zapłaci, jak klientów nie będzie? Nie wiem jak długo wytrzymam, jeśli nic się nie zmieni. Mam nadzieję, że się zmieni na lepsze. Kierowałam się tym, że może nie będzie tak jak kiedyś, ale gdy przyjdą wakacje, to może troszeczkę poluzują przepisy – mówiła w rozmowie z nami Ewa Kłoniecka, z baru CYMES.
„MYŚLĘ, ŻE SOBIE PORADZIMY”
Tomasz Gawarecki, właściciel Jadłodajni SMAK przy ul. Kościuszki w Myszkowie podchodzi do całej sytuacji ze zdrowym rozsądkiem i pogodą ducha. - Na sali musi być dostęp do płynu dezynfekującego, również przy toalecie. Musieliśmy wykluczyć część stołów, po prostu schowaliśmy je. Mamy szczęście, bo mamy w miarę duży lokal i mieliśmy gdzie rozłożyć trochę stołów, żeby zmieścić tę niewielką na razie ilość osób, które w tych czasach zdecydują się na korzystanie z naszych usług. Większość świadczymy na dowóz do klientów, ale trzeba powiedzieć, że klienci o nas pamiętali. Uważam, że nie będzie najgorzej. W stosunku do wczoraj (tj. 18 maja – przyp. red.) coś się zwiększyło, ale widać te same twarze. Przychodzą ci, co cały czas nas odwiedzali. Pracowaliśmy cały czas z tym że były to bardziej dostawy, odbiór praktycznie się nie zdarzał. Większość zamówień pochodziła od firm, z którymi mieliśmy podpisane umowy, a jeżeli chodzi o sprzedaż, to były zamówienia na dowóz. Korzystamy z odroczonego ZUS-u, na chwilę obecną tyle dostaliśmy. Księgowa ma się orientować odnośnie tarcz i jak to wszystko działa. Bodajże do urzędu pracy było coś złożone, żeby dostać jakieś dofinansowanie. Podobno można wziąć kredyt, z jakimś częściowym odroczeniem lub że będzie się spłacało za rok. No ale kredyt to kredyt. A poza tym co jest więcej z tarczy? Że pracownikowi się zmniejszy etat i niby państwo dopłaci 40%, my 40% zapłacimy. Dla nas na pewno to nie jest oferta, ponieważ my wychodzimy z niskiego sezonu. Niski sezon był przez zimę. Firma Smak ma trzy lokale, z tego jeden był otwarty na dostawy, jeden w ogóle nie był otwarty, a kolejny na targowisku w Żarkach – tam się praktycznie nic nie działo – opowiada właściciel Tomasz Gawarecki.
Pomimo kryzysu, firmie nie grozi zamknięcie. Jak podkreśla szef Jadłodajni SMAK, firma ma za sobą wieloletnie doświadczenie i trudno powiedzieć, co musiałoby się stać, by firmie groziło zamknięcie. Straty, które dotąd odnotowano są duże. Pandemia odbiła się również na pracownikach, ale jak zapewnia właściciel, postara się to wynagrodzić swoim podwładnym, gdy restauracja wróci do swojej normalnej działalności. - Myślę, że sobie poradzimy. Wiadomo, że były straty i to ogromne, ponieważ mieliśmy w tym roku pełny kalendarz przyjęć okolicznościowych i od marca sporo nas to kosztowało. Najgorsze też było to, że nie było pracy dla wszystkich pracowników. Jak był przestój, to niektóre osoby pracowały mniej. Niektóre miały wolne, a niektóre miały mniej godzin. Myślę, że jak wróci sezon, to jakoś zrekompensujemy to pracownikom. Były cięcia, ale nie wszyscy wytrzymali. W sumie rozstaliśmy się z dwoma osobami, ale to było porozumienie stron. Jedna po prostu znalazła sobie inną pracę. Z resztą załogi były cięcia godzinowe, aczkolwiek oni też podeszli do tego wyrozumiale. Zagraliśmy w otwarte karty, jak to wygląda, a jak się ruszy, to będziemy się starali to wynagrodzić. Dziewczyny też dość długo pracują, więc zgodziły się. Jeżeli chodzi o przyjęcia okolicznościowe, to na razie tego nie widzę, dopóki będą takie obostrzenia, dopóki będziemy musieli w maseczkach chodzić, to myślę, że to będzie trudne, żeby gastronomia tak naprawdę wróciła do etapu przed koronawirusem.
Nie można powiedzieć, że kryzys jest już za nami. Zdaniem T. Gawareckiego wciąż znajdujemy się w jego środku i jest zdecydowanie za wcześnie, by oceniać straty. Tegoroczny kryzys i pandemię COVID-19 w ciekawy sposób porównał do wojny. - Myślę, że to będzie tak, że będzie etap do koronawirusa i po koronawirusie. Na pewno nie będzie już nic takiego samego. Kryzysy są cykliczne. Dotykają różnych branż, teraz moim zdaniem to był taki kryzys, który dotknął 90% branż. To odbicie jego później będzie miało wpływ na gastronomię. Boję się tego, że ludzie będą tracić pracę, że to zatrzymanie gospodarcze może nie było aż tak długo, ale moim zdaniem dużo prac sezonowych zacznie się później, dużo prac, które miały być wykonane będą później, a chyba też inwestorzy będą troszkę inaczej podchodzić. Np. budowlanka – myślę, że dzisiaj nikt nie będzie zmieniał kostki brukowej, tylko poczeka, bo nie wiadomo co się zdarzy. Najgorsze też, że my jesteśmy w połowie tego wszystkiego. Po pierwsze nie ma wszystkich obostrzeń ściągniętych, a po drugie nie ma szczepionki, nie poradziliśmy sobie jeszcze z tym. Teraz chyba też wszyscy się boją, że państwo może powiedzieć znowu „zamykamy”. Teraz jest furtka otwarta. Wydaje mi się, że ten niepokój jest bardziej spowodowany tym, że ta furtka jest otwarta, niż tym, że zamknęliśmy za sobą pewien etap. To jest podobnie jak w przypadku wojny – jeśli wojna trwa i nie jest zakończona, to nie możemy mówić o stratach. A jeżeli jest zakończona, to wtedy można mówić co trzeba odbudować, jakie są straty, co jest do zrobienia. A na chwilę obecną nie wiemy czy nie będzie fali nawrotu, czy rząd znowu nie zamknie – wyjaśniał Tomasz Gawarecki.
Czego można życzyć właścicielowi lokali gastronomicznych? Tego, co jest w życiu najważniejsze – zdrowia. -Szczęścia i pieniędzy nie, bo na Titanicu chyba mieli szczęście i pieniądze, ale im zdrowia zabrakło. Można mi życzyć zdrowia i pogody ducha. Bardzo byśmy sobie życzyli, żeby nasi goście wrócili do nas, aczkolwiek będziemy się starać, żeby ich jakością przyciągnąć, a nie jakoś przyciągnąć. My utrzymaliśmy te same ceny i staramy się od lat trzymać te same ceny. Teraz nie pobieramy pieniędzy za opakowanie, wliczyliśmy to w cenę. Mamy niewygórowane ceny. Jesteśmy nastawieni bardziej na firmy. Dajemy im rabaty, zważywszy na to, że zamawiają po 20 zestawów obiadowych. Większość naszych klientów to firmy – mówi Tomasz Gawarecki. Podobnie jak właściciele innych firmy zwraca uwagę na zawrotne ceny środków ochrony osobistej. Jak mówił, przed epidemią paczka rękawiczek kosztowała 10,60 zł, a teraz – 75 złotych. To są dodatkowe koszty, które w gastronomii oraz w gabinetach fryzjerskich i kosmetycznych są nieuniknione.
Wszystkim właścicielom i pracownikom restauracji, barów, salonów fryzjerskich i kosmetycznych życzymy zdrowia i optymizmu. Nikt z nas nie wie, jak dalej potoczy się sytuacja związana z zagrożeniem koronawirusem. Zważywszy na to, że gastronomia i branża beauty potrzebują klientów, apelujemy do wszystkich mieszkańców, by próbowali korzystać z ich usług, na tyle na ile będą mogli sobie na to pozwolić.
Od poniedziałku 18 maja działa Zajazd Hetman w Kroczycach. To miejsce bardzo popularne na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej, które klienci chwalą za świetną kuchnię staropolską.
Nie wszystkie miejsca na gastronomicznej mapie regionu otworzone zostały już 18 maja. Na przykład od wczoraj można się już wybrać do Słonecznych Tarasów w Ostrężniku, a restauracja w Hotelu Ostaniec w Podlesicach rozpoczyna działalność od dzisiaj, tj. 22 maja.
Napisz komentarz
Komentarze